Opening speech of the festival in Polish, English and German

                              MARKO MARTIN

                                        

O aktualności przestrogi „Mane, tekel, fares“

Kilka przemyśleń na temat Wschodu i Zachodu, (nie tylko) w czasach wojny

Na wstępie postscriptum: Ten tekst był już gotowy, gdy gangsterski przyjaciel Putina w Białym Domu pokazał swoje prawdziwe oblicze – ku niepohamowanej radości Kremla, ale także niezliczonych antyliberałów na Zachodzie. „Pokój” jako najnowsza, ale bynajmniej nie bezprecedensowa formuła, za pomocą której despoci usprawiedliwiają zdradę i bezwstydne odwrócenie sprawców i ofiar. Poniższe spojrzenie w przeszłość może zatem nie być całkowicie zbędne…

„Różnica między intelektualistą zachodnim i wschodnim“, powiedział kiedyś Czesław Miłosz, „polega na tym, że ten pierwszy nigdy tak naprawdę nie dostał w mordę“. Nagrodzony w 1980 roku Literacką Nagrodą Nobla Miłosz uchwycił tu różnicę, która od roku 1945 odgrywa ważną rolę i to nie tylko jeśli chodzi o życie intelektualistów. Oczywiście daty mają tutaj decydujące znaczenie: w końcu niemiecki narodowy socjalizm – i w różnym stopniu włoski faszyzm – w swojej ściśle zorganizowanej manii milionowego mordowania i eksterminacji już wcześniej pozbawiły życia nie tylko niezliczonych wschodnich, ale także zachodnich artystów i intelektualistów, przede wszystkim Żydów. Wytępieni lub wypędzeni, zniszczeni fizycznie lub psychicznie. Wielu z tych, którzy przeżyli obozy koncentracyjne lub konspirację, którzy pozostali na amerykańskiej emigracji lub powrócili stamtąd do Europy Zachodniej lub Niemiec Zachodnich, doszło do podobnych wniosków jak ich polski kolega. To właśnie oni mieli głębokie przeczucie tego, jak stale zagrożona jest ludzkość – i jak katastrofalne w skutkach jest mylenie dających się naprawić krzywd z fundamentalnymi zagrożeniami.

Ale być może właśnie dlatego pozostali mniejszością w tej swojej domenie i ich słowa niestety nie stały się wyznacznikami dla młodszego pokolenia zachodnich Europejczyków. Zanim Hannah Arendt zyskała światową sławę, jej eseje w żadnym razie nie były tekstami odniesienia dla protestujących w 1968 roku kalifornijskich, paryskich, frankfurckich czy zachodnioberlińskich studentów, a szwajcarska przyjaciółka Czesława Miłosza, filozofka Jeanne Hersch, do dziś pozostaje w dużej mierze nieznana. To samo dotyczy – mimo chwilowej popularności powieści „Zaćmienie słońca” – książek i relacji z doświadczeń takich autorów jak Arthur Koestler czy Manés Sperber. (Chociaż nie jest przypadkiem, że ci dwaj ostatni, urodzeni odpowiednio w Budapeszcie i Galicji na początku XX wieku, mieli „wschodnio-zachodnią” socjalizację, zarażeni komunizmem w młodym wieku, następnie zrywali z nim na wygnaniu w Paryżu, jako refleksyjni przeciwnicy Hitlera i Stalina).

Wielu wiodących postępowców na Zachodzie zaabsorbowanych przede wszystkim sobą – co zresztą w fatalny sposób utrzymuje się do dziś – wierzyło, że mogą po prostu zignorować wschodnie doświadczenia i zepchnąć je do sfery anachronizmu. W końcu co to ma właściwie znaczyć, że „nigdy tak naprawdę nie dostali w mordę”? Czyż nie cierpiano straszliwie z powodu „fałszywej świadomości” kapitalistycznego społeczeństwa opartego na konsumpcji, a wręcz z powodu „terroru” tejże, czyż nie byliśmy więźniami parlamentarno-burżuazyjnej „machiny złudzeń”? Wpadając raz w taki tryb, nie zna się granic ckliwości czy trawestacji oporu. Co, nawiasem mówiąc, jest prawdą w dosłownym znaczeniu tego słowa: ciągłe rzucanie podejrzeń na liberalną demokrację, której oczywiste słabości są rozdmuchiwane do systemowych wad konstrukcyjnych, już dawno przeniosło się z lewej na prawą stronę sceny politycznej. Ale były też poważniejsze zastrzeżenia: czy na Zachodzie walczono aby wystarczająco zdecydowanie o większy postęp i sprawiedliwość? Czy to aby nie ten ciągły produktywny niepokój, krytyka i samokrytyka stanowiły istotę Zachodu i sprawiały, że błyszczał – i to nie tylko na Wschodzie? Wszystko to oznacza, że nawet mimo najlepszych chęci, a nie tylko z urażonej próżności, Czesław Miłosz mógł być dla wielu całkowicie niezrozumiały.

Prawdą jest również, że nie tylko duża część demokratycznej lewicy, ale także zachodnia prawica nie bardzo wiedziała, co zrobić z myślicielami takimi jak Czesław Miłosz, Leszek Kołakowski czy Václav Havel: Uwięzieni w prymitywnym powojennym antybolszewizmie, który nierzadko miał konotacje rasistowskie i służył przede wszystkim relatywizowaniu niemieckich zbrodni przeciwko ludzkości, oraz w trwającym ahistorycznym zachwycie „chrześcijańskim Zachodem”, pozostawali głusi na przestrogi.

Nieprzypadkowo to właśnie Karl Jaspers napisał przedmowę do pierwszego (zachodnio)niemieckiego wydania „Zniewolonego umysłu” w 1953 roku – filozof, który był nauczycielem Hanny Arendt i Jeanne Hersch w Heidelbergu oraz kolegą Martina Heideggera, z którym zerwał kontakt po 1933 roku. Jaspers, który podczas wojny został w Niemczech i ledwo uniknął deportacji do obozu koncentracyjnego pod sam jej koniec, wiedział z własnego doświadczenia, jak niemal nieograniczone są możliwości „umysłu”, pozwalające naginać złożoną rzeczywistość do własnych upodobań i uzasadniać niesprawiedliwość, posługując się teoriami historii filozofii.  Urodzony w Oldenburgu w północnych Niemczech, z pewnością rozumiał Czesława Miłosza, który urodził się w małej litewskiej wiosce, a teraz opisywał uniwersalne wzorce na precyzyjnym historycznie tle.

Miłosz, który podczas niemieckiej okupacji z narażeniem życia działał w podziemiu – Instytut Pamięci Jad Waszem przyzna mu później honorowy tytuł „Sprawiedliwego wśród Narodów Świata” za ratowanie polskich Żydów – wycofał się ze służby dyplomatycznej w swojej nowo stalinowskiej ojczyźnie w lutym 1951 roku, a następnie żył, początkowo w kiepskich warunkach, jako uchodźca polityczny we Francji. A jednak ta nieco wręcz ordynarnie brzmiąca sentencja, która później stała się sławna, „naprawdę dostać w mordę”, nie odnosiła się wyłącznie do jego własnej biografii, ani nie wynikała z chęci uzyskania jakiegokolwiek wyróżnienia. Nie dla niego, najskromniejszego ze sceptyków. Nawet będąc na emigracji na Zachodzie, zawsze był świadomy tego, co działo się na Wschodzie. W Europie Wschodniej, w której – w przeciwieństwie do wyzwolonego i wkrótce gospodarczo prosperującego powojennego Zachodu – pociągi deportacyjne z krajów bałtyckich toczyły się do rosyjskich obozów, ideologiczna tabula rasa została ponownie siłą narzucona społeczeństwom krajów ogłoszonych państwami satelitarnymi, a na uniwersytetach (w tym tutaj w Krakowie) intelektualiści byli zastraszani, więzieni, a nawet mordowani. A to, nawiasem mówiąc i wracając do „Zniewolonego umysłu,” pod presją sofistycznych uzasadnień tych, którzy stali się wspólnikami reżimu, w jego naśladownictwie lub z prawdziwego przekonania.

Na obronę można powiedzieć, że wszystko to ma obecnie znaczenie czysto historyczne. Język niemiecki ma nawet na to dwa powiedzonka, pełne ignorancji w swojej lekkomyślności: „Schnee von gestern” (wczorajszy śnieg) i „kalter Kaffee” (zimna kawa). Uważam natomiast, że doświadczenia niezliczonych wschodnioeuropejskich pisarzy i intelektualistów są nieprzerwanie aktualne: Pars pro toto od Czesława Miłosza przez Václava Havla po Serhija Żadana, który wraz z tyloma innymi walczy od miesięcy jako żołnierz ukraińskiej armii, by położyć kres masowym mordom stalinowskiego rewanżysty na Kremlu w jego krwawej wojnie o podbój. Albo, powiedzmy to dosadnie: aby przynajmniej ludzie na Zachodzie nadal „tak naprawdę nie dostali w mordę”.

To z kolei prowadzi nas z powrotem na Zachód i do pytania, czy ludzie tam naprawdę zdali sobie sprawę, o jaką stawkę tutaj chodzi. A jednocześnie z powrotem do Krakowa, miasta, w którym w ubiegłym wieku, podobnie jak w Odessie i niezliczonych innych miejscach w okupowanej Europie Wschodniej, Niemcy, uważający się za „rasę panów”, popełnili zbrodnie przeciwko ludzkości na Żydach i nie-Żydach. Zwłaszcza w tych miesiącach, na które przypada osiemdziesiąta rocznica wyzwolenia obozu koncentracyjnego i zagłady Auschwitz oraz militarnej klęski Trzeciej Rzeszy, po raz kolejny można usłyszeć słynne „Nigdy więcej”, zwłaszcza w moim kraju, Republice Federalnej Niemiec. Oczywiście jako wezwanie, a nie jako pełne nadziei zapewnienie, że „to” się nigdy nie powtórzy.

Ale co z tego wynika? Wezwanie do praworządnego oporu przeciwko coraz silniejszej prawicowej partii ekstremistycznej, która wykorzystuje propagandę nienawiści i obrzydliwe historyczne fabrykacje i grozi zatruciem całego społeczeństwa. To ważne, to obecnie priorytet. A jednak pozostaje pewien niepokój, jakaś luka. Dlaczego wielu „dobrych Niemców”, którzy nie zamykają oczu na masowe zbrodnie swoich przodków, wciąż popiera dziwnie skróconą formułę „Nigdy więcej wojny”? I dlaczego równie wątpliwy slogan „Przemoc nie jest rozwiązaniem” jest wciąż tak popularny wśród wielu z tych, którzy są szczególnie zaangażowani w walkę z antysemityzmem i rasizmem, którzy wychodzą na ulice, manifestując w imię ochrony klimatu, równości płci i innych humanitarnych celów? (Tak, pomyślmy raz jeszcze o zdaniu Miłosza, jako że wśród nawołujących do „Nigdy więcej wojny / przemoc nie jest rozwiązaniem” nie brakuje intelektualistów).

Już na początku lat 80. filozof André Glucksmann, syn wschodnioeuropejskich Żydów, którzy wyemigrowali do Francji, wielokrotnie pytał w Paryżu, dlaczego w Niemczech tak ostentacyjnie nawoływano do „Nigdy więcej wojny”. Czy zamiast tego apel ten nie powinien brzmieć „Nigdy więcej Auschwitz, nigdy więcej Treblinki, nigdy więcej Sobiboru, nigdy więcej Shoah i ludobójstwa, nigdy więcej rasy panów, agresji i okupacji”? I, nie relatywizując ani trochę prawdziwie niemieckich zbrodni, „Nigdy więcej Katynia, nigdy więcej Gułagu, nigdy więcej Hołodomoru, nigdy więcej paktu Ribbentrop–Mołotow, nigdy więcej »czystek«, nigdy więcej »bratniej pomocy«”.

Glucksmann, który, ku zdumieniu, a nawet obrzydzeniu wielu niemieckich pacyfistów, opowiadał się za solidną zachodnią obroną i zdolnością odstraszania, wyraził w ten sposób to, co dla większości wschodnioeuropejskich intelektualistów było całkowicie wykluczone, choćby z powodu ich popękanych biografii rodzinnych. Wojna wojnie nierówna, obrona to nie to samo co atak, a slogan „przemoc nie jest rozwiązaniem” to nic innego jak lekkomyślnie wystawiony czek in blanco na okupację i morderstwo w obliczu sprawcy przemocy, który jest zdeterminowany, by zrobić wszystko. W konsekwencji więc współudział.

Ci bowiem, którzy równie mgliście co elokwentnie ostrzegają przed „przemocą” i opowiadają się za bliżej nieokreślonym „pokojem”, nie tylko przyczyniają się do rozbrojenia siebie i innych oraz pozbawienia się kontroli nad terminologią, ale także pozostawiają moc definiowania dzisiejszym sprawcom. Bo oczywiście, jak Putin i jego minister spraw zagranicznych Ławrow mówią do każdego mikrofonu, oni przecież też chcą „pokoju” – choć pod warunkiem, że Ukraina przestanie być niepodległym państwem, a jej mieszkańcy podporządkują się Rosji.

Niewystarczające wsparcie militarne Niemiec dla brutalnie zaatakowanego kraju dowodzi, że nie są to tylko semantyczne gierki. Do tego dochodzi oczywista niechęć demokratycznego środka do otwartej dyskusji właśnie na temat tych błędnych wyobrażeń, które do dziś prowadzą do braku decyzji lub złych decyzji. Natomiast wschodnio- i zachodnioeuropejscy populiści i prokremlowscy propagandyści nie potrzebują nawet tak usprawiedliwiającego moralnie pretekstu dla swojej amoralnej odmowy stanięcia po stronie zaatakowanych – i być może są w tej swojej brutalnej i podstępnej postawie nawet bardziej szczerzy.

Jednak nawet w tych krajach Europy Zachodniej, w których istniały kiedyś ruchy oporu przeciwko nazizmowi i faszyzmowi i gdzie durne „przemoc nie jest rozwiązaniem” jest słyszane znacznie rzadziej, mało kto może to sobie wyobrazić: Naród, któremu dekretuje się z zewnątrz przez podbój i późniejsze pociągnięcia piórem, że od teraz już nie istnieje. Tak było w Polsce w XVIII, XIX i XX wieku i taki jest „projekt” Kremla w Ukrainie w XXI wieku.

(Również we Włoszech rozprzestrzenia się ten agresywny brak zainteresowania losem najechanego kraju – spostrzeżenie, które zawdzięczam imponującej książce Francesci Melandri „Piedi Freddi”, którą zacząłem czytać w niemieckim tłumaczeniu podczas podróży pociągiem do Krakowa. Jednocześnie, co za przywilej: siedzieć we wschodnioeuropejskim pociągu, nie martwiąc się o rakiety, drony i bomby szybujące. A dokładniej: nie musieć się jeszcze tego obawiać).

Bo tak, wciąż istnieje przepaść w świadomości i postrzeganiu między Europą Wschodnią i Zachodnią. Podczas gdy za trzy miesiące jedni będą – całkiem słusznie – świętować rocznicę końca II wojny światowej i wyzwolenia od nazizmu, inni zwrócą również uwagę na fakt – i znów prawdopodobnie w dużej mierze nie zostaną wysłuchani – że to spojrzenie wstecz nie jest oczywiście błędne, ale jest niepokojąco niekompletne. To bowiem, co na Zachodzie (z wyjątkiem Portugalii i Hiszpanii, które dopiero później pozbyły się swoich dyktatur) rozwinęło się po 1945 roku, nie tylko dzięki amerykańskiej pomocy, w postaci liberalnych demokracji konstytucyjnych i co z biegiem lat stawało się coraz bardziej wyrafinowane, na tyranizowanym wschodzie kontynentu mogło zostać instytucjonalnie zrealizowane dopiero po 1989 roku, po zakończeniu rządów Moskwy i jej reżimowych satrapów.

Ale czy obecne triumfy nieliberalnych partii na Wschodzie i Zachodzie, które ostentacyjnie gardzą zasadami równowagi sił i demokratycznymi opiniami, nie powinny wreszcie dojrzeć do uświadomienia sobie, że doświadczenia Europy Wschodniej i Środkowo-Wschodniej w żadnym wypadku nie odnoszą się wyłącznie do przeszłości, ale są sejsmografem, lustrem i konkretną zapowiedzią tego, co może się wydarzyć również na Zachodzie, który uważa się za tak stabilny? Dlaczego atmosfera podsycania strachu i ograniczania wolności słowa, opisana przez autora Michala Hvorecký’ego ze Słowacji pod obecnymi rządami Fico, nie miałaby stać się rzeczywistością także gdzie indziej?

Jeśli nawet w Polsce w okresie rządów Kaczyńskiego rządy prawa zostały tak fundamentalnie zniszczone, to gdzie jest gwarancja, że Zachód – i to nie tylko intelektualiści, dziennikarze czy sędziowie – nie dostanie w pewnym momencie „naprawdę w mordę”? Nie wspominając już o ideologicznych sojuszach między autorytarnym węgierskim Viktorem Orbánem, personelem niemieckiej partii AfD, Matteo Salvinim we Włoszech czy Marine Le Pen we Francji. Co więcej, jeśli Kijów i Charków są bombardowane, a nawet błądzący amerykański prezydent współobwinia za to teraz ofiary i zmniejsza dla nich wsparcie – cóż nam pozostało z Zachodu? Można powiedzieć, że każdego dnia, z każdym kolejnym oświadczeniem Trumpa, Muska i spółki, jest go coraz mniej.

Już ponad cztery dekady temu, prześladowany przez czechosłowackie tajne służby, w krótkim okresie między licznymi nałożonymi na niego wyrokami więziennymi, Václav Havel pisał: „Czyż nie jesteśmy w rzeczywistości – nawet jeśli według zewnętrznej skali wartości cywilizacyjnych znajdujemy się tak daleko w tyle – rodzajem memento dla Zachodu, ujawniającym jego ukryte tendencje?”.

Wtedy ludzie nie chcieli tego słuchać. A po upadku reżimu socrealizmu w 1989 roku, nie tylko w Pradze, Jürgen Habermas, wówczas i obecnie prawdopodobnie najwybitniejszy filozof Republiki Federalnej, z wielkodusznym gestem mówił paternalistycznie o „rewolucji nadrabiania zaległości”. Odnosiło się to co prawda, i słusznie, przede wszystkim do modelowego charakteru zachodniej demokracji parlamentarnej i gospodarki rynkowej, a tym samym do (wówczas jeszcze lśniących) ram odniesienia, które oferowały one Wschodowi. Ale mimo wszystko, czy to mówienie o „rewolucji nadrabiania zaległości” nie niosło ze sobą również arogancji polegającej na degradowaniu wschodnioeuropejskich intelektualistów, a tym samym kluczowych postaci stojących za pokojowymi rewolucjami, do statusu postmyślicieli, odważnych interpretatorów tego, co od dawna zostało wystarczająco dogłębnie przemyślane na Zachodzie – od Oświecenia do tzw. „Dialektyki Oświecenia”, że tak to ujmę? Odpowiada to powszechnemu przekonaniu, że po 1989 roku nadszedł „koniec historii” i wszystkie ważne bitwy zostały już stoczone, więc od teraz wszystko było tylko kwestią dokładnego dostrojenia. W rzeczywistości taka myśl zrodzić mogła się tylko w bezpiecznie osłoniętych salach studyjnych na Zachodzie.

A co z teraźniejszością, która teraz szczypie również Zachód? Czyż nie jest tak, że niektórzy ludzie na Zachodzie, pomimo całej obecnej gołosłownej mowy o „napastniczej wojnie Putina,” nadal wierzą, że zegary w Europie Wschodniej chodzą inaczej, tj. wolniej? Taką ignorancję utrzymać można jednak tylko kosztem niemal skandalicznego zapomnienia: Czyż prominentni ludzie Zachodu w dekadach po 1917 roku nie wychwalali ex oriente lux i nie widzieli przyszłości całej ludzkości w socjalizmie (ze stalinizmem lub bez)? Aż w pewnym momencie wszystko stało się nieaktualne, a rzekoma „ojczyzna robotników” została zastąpiona obrazem „Trzeciego Świata” lub, jak głosi modne ostatnio określenie, „Globalnego Południa”.

A ci ze Wschodu, którzy tworząc „homo sovieticusa”, zobaczyli coś zupełnie nowego i masowo kompatybilnego w przerażającym sensie, którzy precyzyjnie opisali imperium w jego osobowościobójczym i pożerającym terytorium charakterze i dlatego ostrzegali nasycony Zachód – i to bez wpadania w pułapkę pełnego resentymentów, reakcyjnego pesymizmu kulturowego, jak Aleksander Sołżenicyn? Dalecy od konieczności nadrabiania zaległości, mieli i mają coś wyprzedzającego Zachód – mianowicie doświadczenie pęknięcia i kruchości i to nie tylko systemów, instytucji i granic, ale także ludzi, skonfrontowanych z fizyczną i psychiczną bezbronnością. „Zawsze grozi nam powrót do goryla”, pisał Henryk Elzenberg już w roku 1936. I to postrzeganie kruchości nie jest, nawiasem mówiąc, banalnym podsumowaniem naiwnego sposobu myślenia, który zakłada wieczną stabilność, ale wręcz przeciwnie, jest podstawą, fundamentem, na którym opierają się ludzkie myśli i powstaje siła oporu.

Czesław Miłosz, Vaclav Havel, Gustaw Herling-Grudziński, Witold Gombrowicz, Hanna Krall, Eugene Ionesco, Norman Manea, Milan Kundera, Raisa Orłowa-Kopelew, Andriej Sinjawski, Jelena Bonner i Andriej Sacharow, Zbigniew Herbert, Warłam Scharlamow, Adam Zagajewski, György Kónrad, Josef Skvorecký… Oczywiście lista ta jest niekompletna, a nawet przytoczenie wymienionych tu osób wraz z ich dokładnymi ostrzeżeniami wykraczałoby poza ramy nie tylko tego wystąpienia, ale i całego festiwalu. Warto jednak pamiętać o Josefie Skvorecký’m, który musiał opuścić swoją ojczyznę po inwazji sowieckiej na Pragę i od tego czasu mieszkał z żoną w Toronto. Ze swoim niewielkim, ale sprawnie działającym wydawnictwem „Sixty-Eight Publishers” zrobił niezmiernie wiele, aby rękopisy, książki, a tym samym doświadczenia ze Wschodu nie zostały całkowicie przysłonięte przez cień żelaznej kurtyny. Tak jak białoruscy artyści prześladowani przez reżim Łukaszenki zakładają obecnie wydawnictwa na emigracji w Polsce i krajach bałtyckich, często narażając się na ataki ze strony popleczników dyktatury.

W ciągu dnia Skovrecký wykładał na uniwersytecie, ale przede wszystkim nadal pisał swoje mądre i dowcipne powieści. Takie jak „Inżynier dusz”, w której jego alter ego cierpliwie wyjaśnia wiele rzeczy kanadyjskim studentom, tym dobrodusznym, ale straszliwie naiwnym „dzieciom prerii”: Nie, żelazna kurtyna nie jest „metaforą zimnych wojowników”, ale żałosną rzeczywistością, którą kiedyś nazywał swoim domem. I tak, liberalny Zachód jest wyzwolony do tego stopnia, że spokojnie znosić może kampusową paplaninę pełną egomaniakalnego zamętu, której udaje się zadawać pytania takie jak „Are there ANY values in this society worth fighting for?”.

W ciągu ostatnich kilku lat wielokrotnie przychodziły mi na myśl spokój i suwerenność tego czeskiego pisarza na wygnaniu, który mimo otaczającej go i hołubionej głupoty nie popadł w pogardę. Bo z jaką anielską cierpliwością wschodni Europejczycy – niektórzy z nich, jak Tomas Venclova, Jurij i Sofia Andruchowyczowie czy Andriej Kurkow, są uczestnikami tego festiwalu – tłumaczą swojej zachodniej publiczności, o co tak naprawdę chodzi w kremlowskim imperium, w rzekomo „rozczarowanym modernizatorze Putinie” czy „ignorowanych rosyjskich interesach bezpieczeństwa” – innymi słowy, we wszystkich, powiedzmy to bez owijania w bawełnę, całkowicie przerażających bzdurach, które nawet mądrzejsi ludzie na Zachodzie powtarzają zgodnie z moskiewskim scenariuszem. Mówiąc dobitniej: ci rzekomi „umiarkowani” na Zachodzie również pomogli przygotować grunt pod szalone kłamstwa Trumpa. W związku z tym: Cóż to za wypracowana życzliwość skropiona sarkazmem, cóż za ugruntowane zaufanie w przekonującą moc przejrzystej prawdy! I cóż za wierność wobec wcześniejszych lektur, gdy na przykład ukraiński filozof Anatolij Jermolenko, głęboko zainspirowany obywatelskim obrazem ludzkości Jürgena Habermasa, pisze do niego w liście otwartym, który jest równie pełen szacunku, co krytyczny, przypominając mu o najbardziej widocznej, najbardziej oczywistej rzeczy: społeczeństwa obywatelskie nie tylko mogą, ale zawsze muszą być gotowe do obrony, a wahania w obliczu agresorów nie prowadzą do pokoju, ale do dalszej wojny. W końcu miasto Mariupol zostało zaatakowane i podbite z terytoriów już okupowanych przez Rosję od 2014 roku, a masowe morderstwa w Buczy mogły mieć miejsce również dlatego, że wojska Putina posuwały się naprzód od strony Białorusi. „Jeśli Ukraina przegra tę wojnę o swoją suwerenność”, napisał filozof z bombardowanego Kijowa do swojego kolegi nad spokojnym bawarskim jeziorem Starnberg, „Rosja bez wątpienia pójdzie dalej i zajmie Europę”.

Co sprowadza nas do punktu wyjścia: „Różnica między intelektualistą zachodnim a wschodnim polega na tym, że…”. Ci, którzy nie zrozumieli systemu sowieckiego – często nawet nie dlatego, że z nim sympatyzowali, ale dlatego, że podchodzili do niego z oczywistą ignorancją – nadal będą mieli trudności z postrzeganiem postsowieckiego społeczeństwa i jego obecnych przywódców. I tak konsekwencje nałożonej na siebie ślepoty trwają do dnia dzisiejszego. „Istnieje tendencja”, pisał szwedzki poeta Lars Gustafsson już we wczesnych latach siedemdziesiątych, „postrzegania historii jako czegoś, co pojawia się w książkach historycznych”. A ona oczywiście nigdy tam nie pozostaje.

Co więcej, zachodnim, a zwłaszcza amerykańskim intelektualistom może teraz grozić to, co Czesław Miłosz określił kiedyś doświadczeniem Wschodu, włączając w nie współudział tych, którzy uważają się za prekursorów i „przed-myślicieli”. Podjęta przez Donalda Trumpa próba podważenia precyzyjnie wyważonego systemu checks and balances, a tym samym zniszczenia fundamentów liberalnej demokracji, znajduje obecnie wielu zwolenników – i to nawet poza bańkami platform cyfrowych. Pod modnymi hasłami „zakłóceń” i „odbiurokratyzowania,” to, co destrukcyjne, postrzegane jest jako siła witalna. Młodsi (i wcale już nie tacy młodzi) ludzie mediów są odurzeni zuchwałym „czynem”, jawi im się „bieg historii”, a to, co przecież logiczne, wymaga niepohamowanego działania. Już nie z odniesieniami do Hegla i Marksa, ale z podobną buńczuczną furorą. I nie ma co do tego wątpliwości – postacie takie jak nieżyjący od dawna stalinowski wojownik kulturowy Żdanow już dawno znalazły zachodnich rewanżystów, a dla współczesnych Marinettich to już nie Mussolini, lecz Elon Musk jest niekwestionowanym męskim ideałem.

W latach siedemdziesiątych, kiedy wszystkie neoprawicowe wrzaski były jeszcze lewicowymi okrzykami, Josef Skovrecky na swoim kanadyjskim uniwersytecie z przekonaniem cytował ostatnie zdanie z Huckleberry Finn Marka Twaina: I been there before. Jego koledzy z Europy Wschodniej, socjalizowani w czasach komunizmu, mogliby powiedzieć to samo. Ale so what, chciałoby się rzec, teraz ludzie na Zachodzie doświadczają, że dosłownie mocne zdanie Czesława Miłosza nie było aksjomatem, ale precyzyjnym ujęciem rzeczywistości. Miejmy nadzieję, że niektórzy z nich przynajmniej teraz spojrzą na Europę Wschodnią w poszukiwaniu intelektualnej amunicji, zamiast zastygać w biernym i płaczliwym „Dlaczego my?”.

Na koniec jeszcze krótka reminiscencja natury autobiograficznej. (Wobec sytuacji, w jakiej znaleźli się ludzie, a więc i nasi koledzy, w Ukrainie, wydaje mi się niestosowne mówić o sobie, swoich uczuciach itp. w sposób szeroki czy precyzyjnie szczegółowy). Faktem jest jednak, że 19-letni wówczas chłopak z Niemiec Wschodnich, który odmówił odbycia służby wojskowej i który przybył do Niemiec Zachodnich w maju 1989 r., wkrótce miał szczęście zdobyć dodatkowe doświadczenie: Krytyczni wobec reżimu w Europie Wschodniej autorzy naprawdę mieli mu do powiedzenia coś zupełnie innego niż większość autorów w byłej NRD – a także ich gros w Republice Federalnej. Fakt, że odkrycie erotyki przebiegało u niego równolegle z odkryciem książek Milana Kundery i Witolda Gombrowicza, tylko po to, by zaowocować własnymi opowiadaniami, jest czymś, do czego być może moglibyśmy wrócić później. Natomiast od 2021 roku, za każdym razem, kiedy jestem w Krakowie, odwiedzam kryptę kościoła Świętych Apostołów Piotra Pawła. I za każdym razem przeżywam tam szok, bo za jednym z  łuków kryje się kamień i marmur i wiersz po polsku – a ten, kto go napisał, był dobrym przyjacielem, tak pełnym życia, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy w Café Odeon w Paryżu, pełnym pozbawionej złudzeń wdzięczności za istnienie i filantropijnej ironii, a jednocześnie nieufający paraliżującej naturze permanentnej ironizacji, którą często dostrzegał na Zachodzie, który to Zachód mimo wszystko tak bardzo lubił: Adam Zagajewski! A co możemy tam teraz przeczytać w tej krypcie? 1945-2021. Coś tak nieskończenie statycznego nie może jednak być, w myśl tego, co pisał wcześniej Adam o „niepokoju, który pędzi wędrowców / i obraca koła rowerów, młynów i zegarów”.

Poza tym, czym są daty, jeśli nie wypełnimy ich życiem? Latem 1999 roku nacisnąłem klamkę ogrodowej furtki na paryskim przedmieściu Maisons-Laffitte i podszedłem do niewielkiej willi ukrytej w cieniu drzew. Wewnątrz budynku, w którym mieściło się emigracyjne czasopismo „Kultura”, istniejące od 1947 roku, Jerzy Giedroyc, rok przed śmiercią, opowiadał o książkach i ideach, które on i jego koledzy stworzyli w ciągu dziesięcioleci pracy. Utrwalili oni w świadomości nie tylko wschodnioeuropejskich intelektualistów, że wolność i demokracja są niezbędne dla Białorusi, Ukrainy i krajów bałtyckich, ale także dla wolnej Polski – i wolnej Europy. Jakaż to była radość, że z pomocą tych czytelników „Kultury,” którzy weszli do polityki po 1989 roku, udało się to w końcu także instytucjonalnie umocować i stare niedobre opowieści o wzajemnych sąsiedzkich animozjach dobiegły końca – dla dobra całego kontynentu. Zwłaszcza teraz, gdy USA zmieniły strony, nie są to tylko nostalgiczne historie. „Czesław Miłosz tu był” – powiedział Jerzy Giedroyc. „Miłosz, a po latach, bo chyba w 1964 roku, pojawił się tu pewien osiemnastoletni Polak z Warszawy, spragniony duchowej strawy i możliwości zrobienia z niej czegoś konkretnego. Nazywał się Adam Michnik…”.

W tym samym roku, na Kongresie PEN Klubu w Warszawie, widziałem Czesława Miłosza na wieczornym odczycie w restauracji Belvedere w Oranżerii Parku Łazienkowskiego. Siedział tam przy małym okrągłym marmurowym stoliku, zakrzywiona gałka jego laski opierała się o krzesło, i czytał wiersze, a wraz z nim swoje wiersze czytała Wisława Szymborska. Niestety nie mówię po polsku, ale byłem w stanie, wraz ze wszystkimi innymi gośćmi, cieszyć się tymi dwoma głosami, ich modulacją, płynącym przed siebie spokojnie basem, ich dźwięcznymi załamaniami. Wisława Szymborska czytała być może ten wiersz z pięknym wersem o „tych ziemskich chwilach / proszonych, żeby trwały”, cichej pochwale niezapomnianego momentu. A Miłosz być może ten o wspaniałym tytule Uczciwe opisanie samego siebie nad szklanką whisky na lotnisku, dajmy na to w Minneapolis”? Skoro byt historyczny to nie wszystko i skoro historii świata, która ma tendencje do anonimizowania, zawsze trzeba przeciwstawić głos jednostki, nawet w duchu pogodnej autorefleksji: „Nic na to nie poradzę, że tak jesteśmy skonstruowani: jedna połowa z bezinteresownej kontemplacji, druga – z apetytu”.

Nazajutrz po tym wieczorze w Łazienkach odbyło się w redakcji Gazety Wyborczej przyjęcie dla przyjezdnych autorów, na którym ówczesny prezydent Aleksander Kwaśniewski trochę za długo wygłaszał pochwały na własny temat – zanim otrzymał od redaktora naczelnego uprzejme napomnienie, by nie przesadzał, mimo wszystkich swoich zasług dla integracji Wschód-Zachód. Osiemnastoletni gość z Paryża z dawnych lat stał się teraz korpulentnym mężczyzną po pięćdziesiątce, ale jego, wciąż ten sam, szelmowski uśmiech pozwalał spojrzeć na minione lata z odpowiedniej perspektywy. Ponad ćwierć wieku później będę miał jutro wielką przyjemność ponownie spotkać się z Adamem Michnikiem. Nawet jeśli to, co nas w obecnym świecie otacza i gnębi nie mieści się w kategoriach przyjemności. Tym ważniejsze jest to, że są ludzie i książki, w których możemy znaleźć oparcie – zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. W każdym razie prawdą jest to, co powiedział kiedyś Emmanuel Levinas: żadna forma odnalezienia siebie nie jest tak ekscytująca jak poznawanie drugiego człowieka. I to również jest antidotum na rozpacz, w którą nie wolno nam popaść. Dziękuję Państwu za uwagę.

Przekład z niemieckiego: Karolina Golimowska

 

MARKO MARTIN

                                        

On the Timeliness of the Writing on the Wall

Thoughts on East and West (not only) in Times of War

 

An opening postscript: This text had already been written when Putin’s gangster friend in the White House fully exposed himself – to the unrestrained delight of the Kremlin, but also of countless illiberals in the West. “Peace” as the latest but by no means unprecedented formula by which despots justify betrayal and the shameless reversal of perpetrators and victims. The following look back in time may therefore not be entirely unnecessary…

“The difference between the Western and the Eastern intellectual,” Czeslaw Milosz once remarked, “is that the former has never really been punched in the face.” The Polish winner of the Nobel Prize for Literature in 1980 thus described a fundamental difference of continued significance for (not only) intellectual circles since 1945. Certainly, dates play a key part here: After all, German National Socialism – and Italian fascism to a varying degree – had previously obliterated not only the lives of countless Eastern, but also Western artists and intellectuals, particularly Jews, through strictly organized, maniacal mass murder and extermination. Obliterated or forced out, physically or psychologically destroyed. Several of those who survived the concentration camps or the underground, who remained in American exile or returned to Western Europe or West Germany, came to similar conclusions as their Polish counterparts. They, in particular, had a keen sense of how constant the threat to humanity is – and how disastrous it is to confuse rectifiable ills with fundamental dangers.

But perhaps they remained a minority within their profession for this very reason and, unfortunately, did not become key references for a younger Western European generation. Before Hannah Arendt ascended to international fame, her essays certainly did not serve as inspiration for the protesting Californian, Parisian, Frankfurter, or West Berliner students of 1968, and Czeslaw Milosz’s Swiss friend, the philosopher Jeanne Hersch, remains largely unknown to this day. The same applies – despite the passing fame of the novel Darkness at Noon – to the books and accounts of Arthur Koestler or Manés Sperber. (Although, not coincidentally, the latter two, born at the beginning of the 20th century in Budapest and Galicia respectively, came from an “east-western” socialization, had been infected by Communism at a young age and then broke with it while in exile in Paris, as conscious opponents of Hitler and Stalin).

Preoccupied primarily with themselves – which remains fatally true to the present day – many leading progressives in the West believed they could ignore Eastern experiences and relegate them to the realm of the anachronistic. After all, what does it mean to have “never really been punched in the face”? Hadn’t they suffered dreadfully under the “false consciousness” of the capitalist consumer society, indeed the “terror of consumption”, weren’t they prisoners of a parliamentary bourgeois “machinery of delusion”? Once firmly in this mindset, self-pity and farcical resistance know no bounds. Which, by the way, is also true in the literal sense: Permanent suspicion of liberal democracy, the obvious weaknesses of which are exaggerated to systemic design flaws, has long since drifted from the left to the right. But there were more serious objections: Did the West not fight enough crucial battles for progress and justice – and did this perpetual productive unrest, criticism, and self-criticism not in fact characterize the West and allow it to shine – not least in the East? So even despite knowledge and conscience – and not simply due to offended vanity – Czeslaw Milosz was thoroughly misunderstood.

Moreover, not only large parts of the democratic left but also the Western right didn’t really know what to make of thinkers such as Milosz, Leszek Kolakowski, or Václav Havel: Caught up in a crude post-war anti-Bolshevism, which often bore racist connotations and above all served to relativize the German crimes against humanity, and in the (persistent) ahistorical rapture of the “Christian Occident”, many remained blind to the warning signs.

It was probably no coincidence that Karl Jaspers wrote the foreword to the first (West) German edition of The Captive Mind in 1953 – the very philosopher who had been Hannah Arendt and Jeanne Hersch’s teacher in Heidelberg and a philosopher colleague of Martin Heidegger’s, with whom he had fallen out after 1933. Jaspers, who had remained in Germany and only narrowly escaped internment in a concentration camp towards the end of the war, knew from his own experience how virtually limitless the “mind’s” possibilities are for bending complex realities to one’s liking and justifying injustice through a philosophical-historical lens.  Born in Oldenburg in northern Germany, he at any rate understood Czeslaw Milosz, who was born in a small Lithuanian village and now described universal patterns against a historically precise background.

Milosz, who risked his life working in hiding during German occupation and was later awarded the honorary title “Righteous Among the Nations” by Yad Vashem for his rescue of Polish Jews, withdrew from diplomatic service in his now Stalinized homeland in February 1951 and then lived, at first quite precariously, as a political refugee in France. And yet the later famous, rather rude definition of “getting punched in the face” did not only refer to his own biography, nor did it stem from a desire to earn some kind of distinction. Not on his, the most modest skeptic’s, part. Even while in exile in the West, he remained aware of what was happening throughout the East. An Eastern Europe – unlike the liberated and soon prospering post-war West – in which deportation trains from the Baltic states rolled into Russian camps, in which the societies of satellite states underwent another ideological tabula rasa, and intellectuals were intimidated, imprisoned, even murdered at universities (including here in Krakow). And this, to return to A Captive Mind, led by the sophistic justifications of those who had become accomplices to the regime, either through imitation or genuine conviction.

Now, one could dismiss all of this as being of purely historical interest. The German language actually offers two expressions, full of flippant ignorance: “yesterday’s snow” and “cold coffee”. I believe, however, that the experiences of countless Eastern European writers and intellectuals remain as relevant as ever: Pars pro toto by Czeslaw Milosz to Václav Havel to Serhij Zhadan, who alongside many others has for months been fighting as a soldier in the Ukrainian army to stop Stalin’s mass murderous revenant in the Kremlin from waging his bloody war of conquest. Or to put it more bluntly: To ensure that at least the people in the West yet will “never really get punched in the face.”

Which in turn leads us back to the West and to whether it has really understood the stakes. And also back to Krakow, a city which in the last century – like Odessa and countless other places across occupied Eastern Europe – saw Germans who considered themselves the “master race” commit crimes against Jews and non-Jews. Especially in these months, which mark the 80th anniversary of the liberation of the concentration and extermination camp Auschwitz and the military defeat of the “Third Reich”, the now famous phrase “never again” resounds once again, particularly in my home country, the Federal Republic of Germany. Rather as an invocation and not as a hopeful assertion that “it” will not happen again, of course.

But what follows? The call for constitutional resistance against an increasingly strong far-right party using hate propaganda and disgusting historical distortions, and thus threatens to poison society as a whole. It is important, it is a priority. And yet there is a certain unease, a blank space. After all, why do many of the “good Germans” who do not turn a blind eye to the mass crimes of their ancestors, still agree with the strangely abbreviated phrase “no more war”? And why is the equally questionable slogan “violence is not the answer” still so popular among many of those who are specifically committed to fighting antisemitism and racism, who take to the streets for climate action, gender equality, and other humane goals? (Yes, since many among those chanting “no more war” and “violence is not the answer” are intellectuals, let’s think again on Milosz’s words).

Back in the early 1980s in Paris, the philosopher André Glucksmann, son of Eastern European Jews who had emigrated to France, repeatedly asked why the call for “no more war” was so conspicuous in Germany. Should it not instead have been “no more Auschwitz, no more Treblinka, no more Sobibor, no more Shoah and genocide, no more master race, aggression, and occupation”? And, without relativizing the genuinely German crimes even one iota, “no more Katyn, no more gulag, no more Holodomor, no more Hitler-Stalin Pact, no more ‘cleansing’, no more ‘brotherly help’”.

Glucksmann, who, to the astonishment and even disgust of many German pacifists, advocated for a robust Western defense and deterrence capability, had thus expressed what was completely out of the question for most Eastern European intellectuals, if only because of their fractured family biographies. War does not equal war, defense is not the same as attack – and the slogan “violence is not the answer” in the face of a determined perpetrator of violence is nothing more than a recklessly issued blank check for occupation and murder, and thus a kind of complicity.

Those who vaguely and eloquently warn against “violence” and speak of “peace”, which they never define in detail, not only disarm themselves and others and empty themselves of terminology, but also leave the power of definition to today’s perpetrators. Because of course, as Putin and his Foreign Minister Lawrow repeat into every microphone, they also want “peace” – albeit on the condition that Ukraine ceases to be an independent state and that its inhabitants submit to Russia.

Germany’s inadequate military support of this country under brutal attack proves that these are not mere semantic musings. Moreover, the democratic center appears unwilling to openly discuss the very misperceptions that to this day have led to non-decisions or wrong decisions. By contrast, Eastern and Western European populists and pro-Kremlin propagandists don’t even need any such justifying moral pretext for their amoral refusal of support – they may, conversely, be more honest in their droning, brutal posturing.

However, even in those Western European countries which once resisted National Socialism and fascism and where therefore the foolish cry of “violence is not the answer” is less common, very few can imagine this: A nation decreed by outside conquest and subsequent stroke of the pen to no longer exist. This happened in Poland in the 18th, 19th and 20th centuries, and the Kremlin’s “project” in Ukraine in the 21st century.

(And in Italy, too, this aggressive disinterest in the fate of the invaded country has spread – an insight that I owe to Francesca Melandri’s impressive book Piedi freddi, which I started reading in its German translation on the train ride to Krakow. And what a privilege it is to sit on an Eastern European train without having to worry about missiles, drones, and gliding bombs. Or rather, not having to worry about them yet).

Because yes, there remains this gulf of awareness and perception between Eastern and Western Europe. While some, quite rightly, will celebrate the end of the Second World War and the liberation from Nazism in three months’ time, others will also point out – and again probably largely unheeded – that although looking back is not wrong, it is alarmingly incomplete. For what took root in the West (with the exception of Portugal and Spain, which only rid themselves of their dictatorships later) in the years after 1945, not least thanks to American aid, in the form of liberal democracies based on the rule of law and which were continually refined over the years, could only be put into institutional practice in the subjugated East of the continent after 1989, after Moscow’s and its satrap regimes’ rule had ended.

But shouldn’t the current triumphs of illiberal parties in the East and West, which openly despise the rules of checks and balances and democratic comment, lead to the realization that Eastern and Central Eastern European experiences are by no means limited to the past, but rather a seismograph, a mirror, and a concrete harbinger of what could happen in the West, which believes itself to be so stable? Why shouldn’t the atmosphere of fear-mongering and the restriction of freedom of expression under the current Fico government in Slovakia, as described by author Michal Hvorecký, become a reality elsewhere? If the constitutional state was so fundamentally damaged in Poland during the Kaczynski regime, then what guarantee is there that the West – and not just intellectuals, journalists, or judges either – might not “get punched in the face” one day? Not to mention the ideological alliances between Hungary’s authoritarian Viktor Orbán, the members of the German AfD, Matteo Salvini in Italy, and Marine Le Pen in France. Moreover, if Kyiv and Kharkiv are bombed and now even an errant American president blames the victims and scales back support – what remains of the West? One might say that with every announcement by Trump, Musk & Co., day by day less of it remains.

More than four decades ago, persecuted by the Czechoslovak secret service and in the brief period between his numerous prison sentences, Václav Havel wrote: “Aren’t we in fact – although according to external standards of civilization far behind – a kind of memento for the West, revealing its latent tendencies?”

People didn’t want to hear it back then. And after the real socialist regime collapsed not only in Prague in 1989, Jürgen Habermas, no doubt the most prominent philosopher in the Federal Republic of Germany at the time and today, spoke paternalistically of a “catch-up revolution”. This rightly referred first and foremost to the model of a Western parliamentary democracy and market economy, and thus to the (then still brilliant) frame of reference it offered the East. And yet. Did this very notion of a “catch-up revolution” not also reveal some arrogance in reducing Eastern European intellectuals, and thus the key figures behind the peaceful revolutions, to the rank of thinkers, of valiant interpreters of what had long since been sufficiently explored in the West – from the Enlightenment to the “Dialectic of Enlightenment”, so to speak?

This coincides with the widespread belief that “the end of history” had come after 1989 and that all the important battles had been fought, so from now on it was only a matter of fine-tuning. Indeed, such an idea could only have emerged in the sheltered studies of the West.

And in the present, which now pinches the West too? Don’t some there – despite the current lip service paid against “Putin’s war of aggression” – still believe that things work differently, i.e. more slowly, in Eastern Europe? But such ignorance only persists due to downright scandalous forgetfulness: Didn’t prominent Westerners in particular praise an ex oriente lux in the decades following 1917 and see the future of all mankind in socialism (with or without Stalinism)? Until, at some point, things became stale and the supposed “fatherland of the world proletariat” was eventually projected onto the “Third World” or, as the latest buzzword has it, the “Global South”.

And those from the East who in the genesis of “homo sovieticus” saw a completely new and horribly mainstream phenomenon, who accurately described the empire in its destructive and territorial nature and therefore warned the sated West – without resorting to resentful, reactionary cultural pessimism like Alexander Solzhenitsyn? Far from having to catch up, they had and have something more than the West – the experience of rupture and fragility not only in systems, institutions, and borders, but also in people, confronted with their physical and psychological vulnerability. “We are always at risk of reverting to gorillas”, wrote Henryk Elzenberg, as early as 1936. And this awareness of fragility is not, incidentally, a baffled, banal summary born from a naïve belief in eternal stability but, on the contrary, the foundation on which thought – and resistance – is built.

Milosz, Havel, Gustaw Herling, Witold Gombrowicz, Hanna Krall, Eugene Ionesco, Norman Manea, Milan Kundera, Raisa Orlowa-Kopelew, Andrej Sinjawski, Jelena Bonner and Andrej Sacharow, Zbigniew Herbert, Warlam Scharlamow, Adam Zagajewski, György Kónrad, Josef Skvorecký…

Of course, this list is incomplete. Even to quote those mentioned here with their specific warnings would not only transcend the scope of this speech, but that of the entire festival. Nevertheless, it is worth mentioning Josef Skvorecký, who had to leave his homeland after the Soviet invasion of Prague and subsequently lived in Toronto with his wife. His small but efficient publishing house Sixty-Eight Publishers contributed immeasurably to ensuring manuscripts, books, and therefore experiences in the East were not wholly swallowed by the shadow of the Iron Curtain. Similarly, Belarusian artists persecuted by the Lukashenka regime today are establishing venues in exile in Poland and the Baltic states, often at the risk of being attacked by the dictatorship’s henchmen.

During the day, Skovrecký taught at the university, but more importantly continued to write his clever and witty novels. Such as The Engineer of Human Souls, in which his alter ego patiently expounds to Canadian students, those good-natured but eye-wateringly naive “children of the prairie”: No, the Iron Curtain is not a “metaphor for Cold Warriors” but a miserable reality in his former home. And yes, the liberal West even has freedom enough to endure a campus rant filled with selfish nonsense like “Are there ANY values in this society worth fighting for?” To be blunt: These supposed “moderates” in the West also helped pave the way for Trump’s insane lies.

Over the last few years, I have repeatedly reflected on the calm and aplomb of this Czech writer in exile, who despite such pompous stupidity does not allow himself to succumb to pure contempt. The angelic patience with which Eastern Europeans – some of them, such as Tomas Venclova, Juri and Sofia Andruchowytsch and Andrej Kurkow, are participating in this festival – explain to their Western audience what really lies beneath the surface of the Kremlin empire, the supposedly “disappointed modernizer Putin”, or the “disregarded Russian security interests” – in other words, all the frankly appalling bullshit that even intelligent people in the West parrot from a Moscow script.

Such persistent kindness with dashes of sarcasm, such well-defended trust in the persuasive power of transparent truth! And such loyalty to early texts when, for example, the Ukrainian philosopher Anatolij Yermolenko, deeply influenced by Jürgen Habermas’ civil understanding of humanity, writes him an open letter that is as respectful as it is critical, reminding him of the most self-evident, the most obvious: Civil societies not only can, but must always be prepared to defend themselves, and hesitation in the face of an aggressor will not create peace, but instead lead to more war. After all, the city of Mariupol was attacked and conquered from the territories under Russian occupation since 2014, and the mass murder of Butsha took place because Putin’s troops advanced from Belarus. “If Ukraine loses this war over its sovereignty,” the philosopher wrote from the bombarded city of Kyiv to his colleague by the tranquil Lake Starnberg in Bavaria, “Russia will undoubtedly move on and occupy Europe.”

Which almost brings us back to the beginning. “The difference between the Western and the Eastern intellectual is that…” Those who failed to understand the Soviet system – often not due to any kind of supoort, but rather due to an almost axiomatic ignorance – will have difficulty acknowleding post-Soviet society and its current leader . And so the consequences of self-imposed blindness reach right into our present day. “There is a tendency,” wrote the Swedish poet Lars Gustafsson back in the early 1970s, “to regard history as something that exists in history books”. Of course, it never remains there.

Moreover, now Western, especially American, intellectuals may face the threat of what Czeslaw Milosz once described as the Eastern experience. Including the complicity of those who pose as “pioneers”. Donald Trump’s attempt to undermine the finely balanced system of checks and balancesand thus destroy the foundations of liberal democracy currently has its fair share of euphemists – even beyond the digital platform bubbles. The buzzwords “disruption” and “de-bureaucratization” are used to recast destruction as a vital force, younger (and no longer quite so young) media types wax lyrical about the brash “deed”, and the “course of history”, which demands such unrestrained action as a matter of course. Albeit no longer in reference to Hegel and Marx, but nevertheless with a similarly boastful furor. And no doubt – figures such as the long-dead Stalinist cultural warrior Shdanow have long since found Western revenants, and for the Marinettis of our day it is no longer Mussolini but Elon Musk who is the indisputable masculine ideal.

Back in the 1970s, when all the neo-right-wing noise was still left-wing noise, Josef Skovrecky confidently quoted the final sentence from Mark Twain’s Huckleberry Finn at his Canadian university: I been there before. His Eastern European colleagues, who had been socialized during the Communist era, might say the same. But so what, one might think, now people in the West will learn that Czeslaw Milosz’s striking sentence was not an axiom, but a clear snapshot. Let’s hope that some of them will now at least look to Eastern Europe for intellectual ammunition instead of lapsing into a passive “Why us?”

Finally, a short autobiographical reminiscence. (Given the situation in which the people – and by extension our colleagues – in Ukraine find themselves, I felt it inappropriate to talk about myself, myfeelings, etc. in too broad or even restrained a manner).

In fact, however, the then 19-year-old conscientious objector from East Germany, who arrived in West Germany in May 1989, soon had the good fortune of having another experience: The authors in Eastern Europe critical of the regime truly had something different to share than most in the former GDR – and than the majority of those in the Federal Republic. Perhaps we can return to the fact that the discovery of the erotic coincided with the discovery of Milan Kundera’s and Witold Gombrowicz’s books, which then gave rise to stories of their own, later. But since 2021, whenever I’m here in Krakow, my path leads down to the crypt of Saints Peter and Paul Church. And each time, the shock of seeing only stone and marble behind an archway – and a Polish poem inscribed on it. And the person who wrote it was a good friend, was so lively when we first met at the Café Odeon in Paris, was full of illusionless appreciation of life and charitable irony and yet mistrustful of the paralysis of the constant search for irony, as he often perceived it in the West, which he nevertheless enjoyed: Adam Zagajewski! And what is written down in the crypt: 1945-2021. But it cannot be something so ultimately static, as Adam previously wrote of the “restlessness that drives the wanderer / and turns the wheels of mills, clocks, and carts”.

Besides, what meaning do dates have if we do not fill them with life? In the summer of 1999, I turned the handle of a garden gate in the Parisian suburb of Maisons-Laffitte and approached a small villa hidden in the shade of the trees. Inside the house, home to the exile magazine Kultura, which had existed since 1947, Jerzy Giedroyc, who would only have a year to live, spoke about the books and ideas he and his colleagues had produced over decades of work. They had anchored in the consciousness of not only Eastern European intellectuals the idea that freedom and democracy are indispensable for Belarus, Ukraine, and the Baltic states, but also for a free Poland – and for a free Europe. And what a joy it was to see that, with the help of those Kultura readers who entered politics after 1989, this could finally be anchored institutionally and that nasty old stories of mutual neighborly animosities could come to an end – for the good of the entire continent. Especially now that the USA has switched sides, these stories are anything but nostalgic.

“Czeslaw Milosz was here,” Jerzy Giedroyc said. “Milosz and years later, it must have been 1964, a young 18-year-old Pole from Warsaw, eager for spiritual food and the opportunity to make something concrete out of it. His name was Adam Michnik…”

That same year, at the PEN Congress in Warsaw, I saw Czeslaw Milosz at an evening reading in the Belvedere Orangery Restaurant in Lazienki Park. He sat at a small round marble table, the curved knob of his walking stick leaning against the chair, reading poems with Wislawa Szymborska. Unfortunately, I don’t understand Polish, but I was able to enjoy the two voices and their modulation, the flowing bass and the bright, pebbled leaps, with the other guests. Perhaps Wislawa Szymborska even read from the poem with that beautiful line about the “great garments of the instant”, a quiet praise of the unforgettable moment? And perhaps Milosz read the poem with the wonderful title “An Honest Description of Myself with a Glass of Whiskey at An Airport, Let Us Say, in Minneapolis”? Historical existence is not everything, since world history, which tends to anonymize, must always be countered by the individual voice, not least in the spirit of serene introspection: “I can’t help that we are built this way: one half selfless contemplation, the other – appetite.”

The next day, after that evening in Lazienki Park, there was a reception at Gazeta Wyborcza for the authors who had traveled there, at which the then President Kwasniewski sang his own praises for a little too long – before receiving a friendly verbal nudge from the editor-in-chief not to overdo it, despite all his achievements concerning the integration of the East and West. The 18-year-old visitor to Paris of yore had now become a corpulent man in his mid-fifties, but his mischievous smile relativized the years. Over a quarter of a century later, I will have the great pleasure of meeting Adam Michnik again tomorrow. Even if what surrounds and oppresses us at the present time by no means qualifies as joy. It is therefore all the more important to have people and books we can turn to – in the East and the West. After all, Emmanuel Levinas once correctly observed that finding oneself is far less exciting than discovering the other. And that too is an antidote for despair, to which we must not succumb.

Thank you for your kind attention.

 

 

MARKO MARTIN

Von der Aktualität der Menetekel

Einige Gedanken über Ost und West (nicht nur) in Zeiten des Krieges

 

Ein postscriptum zu Beginn: Dieser Text war bereits geschrieben, als Putins Gangsterfreund im Weißen Haus vollends blank zog – zur unbändigen Freude des Kreml, aber auch unzähliger Illiberaler im Westen. „Frieden“ als die neueste, jedoch keinesfalls präzendenzlose Despoten-Formel, um Verrat und schamlose Täter-Opfer-Umkehr zu rechtfertigen. Vielleicht ist ja auch deshalb der folgende Blick back in time nicht ganz obsolet geworden… 

 

„Der Unterschied zwischen einem westlichen und dem östlichen Intellektuellen“, so einst Czeslaw Milosz, „besteht darin, dass ersterer nie richtig eins in die Fresse bekommen hat“. Der polnische Literaturnobelpreisträger des Jahres 1980 beschrieb damit eine Differenz, die (nicht nur) für das Intellektuellen-Leben seit 1945 von Bedeutung geblieben ist. Jahreszahlen spielen hier freilich eine entscheidende Rolle: Schließlich hatte zuvor der deutsche Nationalsozialismus – in Abstufungen auch der italienische Faschismus – in seinem streng organisierten, millionenfachen Mord- und Vernichtungswahn nicht nur das Leben unzähliger östlicher, sondern auch westlicher Künstler und Intellektueller ausgelöscht, vor allem von Juden. Ausgelöscht oder vertrieben, physisch oder psychisch zerstört. Nicht wenige derjenigen, die die Konzentrationslager oder den Untergrund überlebt hatten, die im amerikanischen Exil blieben oder von dort nach Westeuropa oder Westdeutschland zurückkehrten, gelangten dann zu ähnlichen Schlussfolgerungen wie ihr polnischer Kollege. Gerade sie nämlich hatten ein feines Sensorium dafür, wie permanent bedroht die Humanität ist – und wie verhängnisvoll die Verwechselung von behebbaren Missständen mit fundamentalen Gefahren.

Vielleicht aber blieben sie gerade deshalb in ihrer Zunft eine Minderheit und wurden, leider, eben keineswegs zu Stichwortgebern für eine jüngere westeuropäische Generation. Ehe Hannah Arendts Weltruhm einsetzte, waren ihre Essays jedenfalls keine Referenztexte für die protestierenden kalifornischen, die Pariser, Frankfurter oder Westberliner Studenten von 1968, und Czeslaw Milosz´ Schweizer Freundin, die Philosophin Jeanne Hersch, ist selbst bis heute größtenteils unbekannt geblieben. Ähnliches gilt – trotz der temporären Bekanntheit des Romans „Sonnenfinsternis“ – für die Bücher und Erfahrungsberichte eines Arthur Koestler oder Manés Sperber. (Wobei nicht zufälligerweise die beiden Letzteren, Anfang des 20. Jahrhunderts in Budapest bzw. in Galizien geboren, eine „ostwestliche“ Sozialisation hatten, in jungen Jahren vom Kommunismus angefixt gewesen waren und mit diesem dann im Pariser Exil brachen, als reflektierte Hitler- und Stalingegner.)

Beschäftigt vor allem mit sich selbst – was fatalerweise bis die Gegenwart hinein so geblieben ist – glaubten zahlreiche tonangebende Progressive im Westen, östliche Erfahrungen ignorieren und ins Reich des Anachronistischen verweisen zu können. Denn was hieße denn, man habe selbst „nie richtig eins in die Fresse bekommen“? Litt man nicht ganz entsetzlich unter dem „falschen Bewusstsein“ der kapitalistischen Konsumgesellschaft, ja des „Konsumterrors“, war man etwa kein Gefangener einer parlamentarisch-bürgerlichen „Verblendungsmaschinerie“? Einmal in einem solchen Modus, sind der Larmoyanz und der Widerstands-Travestie keine Grenzen gesetzt. Was übrigens im Wortsinn gilt: Längst ist das permanente Unter-Verdacht-Setzen der liberalen Demokratie, deren offensichtliche Schwachstellen zu systemischen Konstruktionsfehlern aufgeblasen werden, von links nach rechts gewandert. Doch gab es auch ernsthaftere Einsprüche: Focht man denn im Westen nicht genug entscheidende Kämpfe für mehr Fortschritt und Gerechtigkeit – und machte diese permanente produktive Unruhe, die Kritik und Selbstkritik, nicht geradezu die Essenz des Westens aus und ließ ihn leuchten – nicht zuletzt im Osten? Was bedeutet: Auch mit bestem Wissen und Gewissen – und nicht allein aus gekränkter Eitelkeit – konnte man Czeslaw Milosz gründlich missverstehen.

Zu Wahrheit gehört überdies, dass nicht nur weite Teile der demokratischen Linken, sondern auch die westliche Rechte mit Denkern wie Milosz, Leszek Kolakowski oder Václav Havel nicht wirklich etwas anzufangen wusste: Gefangen in einem plumpen Nachkriegs-Antibolschewismus, der nicht selten rassistisch konnotiert war und vor allem dazu diente, die deutschen Menschheitsverbrechen zu relativieren, und in einer – sogar andauernden – ahistorischen „Christliches Abendland“-Schwärmerei blieb man blind gegenüber den Menetekeln.

Wohl nicht zufällig aber schrieb 1953 zur ersten (west-)deutschen Ausgabe des „Verführten Denkens“ Karl Jaspers das Vorwort – jener Philosoph, der in Heidelberg Hannah Arendts und Jeanne Herschs Lehrer gewesen war und der Philosophen-Kollege Martin Heideggers, mit dem er sich nach 1933 überworfen hatte. Jaspers, der in Deutschland geblieben und gegen Kriegsende der Verschleppung ins KZ nur knapp entgangen war, wusste jedenfalls aus eigener Anschauung, wie nahezu unbegrenzt die Möglichkeiten des „Geistes“ sind, sich komplexe Realitäten ganz nach Gusto zurechtzubiegen und Unrecht geschichtsphilosophisch zu rechtfertigen. Der im norddeutschen Oldenburg Geborene verstand jedenfalls jenen Czeslaw Milosz, der in einem kleinen litauischen Dorf zur Welt gekommen war und nun universelle Muster beschrieb, vor einem historisch präzisen Hintergrund.

Milosz, während der deutschen Besatzung unter Lebensgefahr im Untergrund tätig – für seine Rettung polnischer Juden wird ihm später die Gedenkstätte Yad Vashem den Ehrentitel „Gerechter unter den Völkern“ verleihen – hatte sich im Februar 1951 dem diplomatischen Dienst in seinem nunmehr stalinisierten Heimatland entzogen und lebte danach, anfangs durchaus prekär, als politischer Flüchtling in Frankreich. Und doch bezog sich bei ihm jene späterhin berühmt gewordene, fast ein wenig rüde anmutende Definition mit jenem „richtig eins in die Fresse bekommen haben“ nicht allein auf die eigene Biographie, noch entsprang sie dem Wunsch nach irgendeinen Distinktionsgewinn. Nicht bei ihm, dem modesten Skeptiker. Da ihm ja auch im westlichen Exil stets bewusst blieb, was im gesamten Osten geschah. In einem Osteuropa, in dem – im Unterschied zum befreiten und auch bald wieder prosperierenden Nachkriegs-Westen – Deportationszüge aus dem Baltikum in die russischen Lager rollten, in den Gesellschaften der zu Satellitenstaaten erklärten Ländern und an den Universitäten (auch hier in Krakau) erneut ideologische tabula rasa gemacht, Intellektuelle eingeschüchtert, eingekerkert oder gar ermordet wurden. Dies übrigens – und damit noch einmal zurück zum „Verführten Denken“ – unter den sophistischen Rechtfertigungen jener, die zu Komplizen des Regimes geworden waren, in Mimikry oder aus wirklicher Überzeugung.

Nun ließe sich abwehrend sagen, dass all dies inzwischen doch wohl lediglich von rein historischem Interesse sei. Die deutsche Sprache hält dafür sogar zwei Redewendungen parat, in ihrer Flapsigkeit voller Ignoranz: „Schnee von gestern“ und „kalter Kaffee“. Im Gegensatz dazu glaube ich, dass gerade die Erfahrungen zahlloser osteuropäischer Schriftsteller und Intellektueller von ungebrochener Aktualität sind: Pars pro toto von Czeslaw Milosz über Václav Havel bis zu Serhij Zhadan, der, zusammen mit so vielen anderen, seit Monaten als Soldat in der ukrainischen Armee dafür kämpft, dass Stalins massenmörderischem Wiedergänger im Kreml Einhalt geboten wird in seinem blutigen Eroberungskrieg. Oder sagen wir es ganz konkret: Damit auch weiterhin zumindest die Menschen im Westen „keins richtig in die Fresse bekommen“.

Was uns wiederum erneut in jenen Westen führt und zu der Frage, ob man dort wirklich begriffen hat, was auf dem Spiel steht. Und gleichzeitig auch zurück nach Krakau, in eine Stadt, in der im letzten Jahrhundert – wie in Odessa und an unzähligen anderen Orten im besetzten Osteuropa – Deutsche, die sich als „Herrenmenschen“ sahen, Menschheitsverbrechen begingen an Juden und an Nicht-Juden. Gerade in diesen Monaten, in denen sich die Befreiung des Konzentrations- und Vernichtungslagers Auschwitz und die militärische Niederlage des „Dritten Reichs“ zum achtzigsten Mal jährt, ist vor allem in meinem Land, in der Bundesrepublik Deutschland, einmal mehr jenes inzwischen so berühmte „Nie wieder“ zu hören. Selbstverständlich als Aufruf, nicht als hoffende Behauptung, „es“ würde sich schon nicht wiederholen.

Doch was folgt daraus? Die Aufforderung zum rechtsstaatlichen Widerstand gegen eine zunehmend erstarkende rechtsextreme Partei, die mit Hasspropaganda und widerwärtigen Geschichtsklitterungen hantiert und damit die gesamte Gesellschaft zu vergiften droht. Das ist wichtig, das hat aktuell Priorität. Und doch bleibt ein gewisses Unbehagen, eine Leerstelle. Weshalb nämlich stößt bei vielen der „guten Deutschen“, die vor den Massenverbrechen ihrer Vorfahren die Augen nicht verschließen, die seltsam verkürzende Formel „Nie wieder Krieg“ noch immer auf Zustimmung? Und weshalb ist gerade bei vielen derjenigen, die sich ganz konkret gegen Antisemitismus und Rassismus engagieren, die für Klimaschutz, Gendergerechtigkeit und andere humane Ziele auf die Straße gehen, der ebenso fragwürdige Slogan „Gewalt ist keine Lösung“ weiterhin so populär? (Ja, denken wir dabei erneut an Milosz´ Satz, da sich unter den „Nie wieder Krieg/Gewalt ist keine Lösung“-Rufern auch nicht zu knapp Intellektuelle finden.)

Bereits zu Beginn der achtziger Jahre hatte in Paris der Philosoph André Glucksmann, Sohn nach Frankreich emigrierter osteuropäischer Juden, immer wieder gefragt, weshalb in Deutschland so ostentativ „Nie wieder Krieg“ gefordert wurde. Hätte es nicht stattdessen heißen müssen „Nie wieder Auschwitz, nie wieder Treblinka, nie wieder Sobibor, nie wieder Shoah und Völkermord, nie wieder Herrenmenschen, Aggression und Okkupation“? Und dazu, ohne die genuin deutschen Verbrechen auch nur um ein Jota zu relativieren, „Nie wieder Katyn, nie wieder Gulag, nie wieder Holodomor, nie wieder Hitler-Stalin-Pakt, nie wieder ´Säuberungen`, nie wieder `brüderliche Hilfe`“.

Glucksmann, der – zur Verwunderung, ja zum Abscheu vieler deutscher Pazifisten – für eine robuste westliche Verteidigungs- und Abschreckungsfähigkeit eintrat, hatte damit ausgesprochen, was für die meisten osteuropäischen Intellektuellen schon aufgrund ihrer zerklüfteten Familienbiographien völlig außer Frage steht. Krieg ist nicht gleich Krieg, Verteidigung nicht das gleiche wie Angriff – und die Losung „Gewalt ist keine Lösung“ gegenüber einem zu allem entschlossenen Gewalttäter nichts als ein leichtfertig ausgestellter Blankoscheck für Besatzung und Mord, somit in der Konsequenz eine Art Komplizenschaft.

Diejenigen, die ebenso vage wie wortreich vor „Gewalt“ warnen und einem nie näher definierten „Frieden“ das Wort reden, tragen jedenfalls nicht nur dazu bei, sich selbst und andere zu entwaffnen und Begrifflichkeiten zu entleeren, sondern sie überlassen den Tätern von heute überdies die Definitionsmacht. Denn natürlich, das sagen ja Putin und sein Außenminister Lawrow in jedes Mikrophon, wollen auch sie „Frieden“ – freilich unter der Bedingung, dass die Ukraine aufhört ein unabhängiger Staat zu sein und sich dessen Bewohner Russland unterordnen.

Dass dies keine semantischen Glasperlenspiele sind, beweist die unzureichende militärische Unterstützung Deutschlands für das brutal angegriffene Land. Hinzu kommt der offensichtliche Unwille der demokratischen Mitte, genau über diese Fehlwahrnehmungen, die bis heute zu Nicht- oder Fehlentscheidungen führen, offen zu diskutieren. Hingegen benötigen ost- und westeuropäische Populisten und Pro-Kreml-Propagandisten für ihre amoralische Beistandsverweigerung noch nicht einmal solch rechtfertigenden Moral-Vorwand – womöglich sind sie dabei in ihrer dröhnend brutalen Positionierung auf vertrackte Weise sogar ehrlicher.

Doch auch in jenen Ländern Westeuropas, in denen es einst Widerstandsbewegungen gegen den Nationalsozialismus und den Faschismus gegeben hatte und wo man jenes törichte „Gewalt ist keine Lösung“ folglich weit weniger hört, kann sich wohl kaum jemand dies vorstellen: Eine Nation, der von außen per Eroberung und nachfolgendem Federstrich dekretiert wird, sie bestünde ab nun nicht mehr. So geschehen im 18., 19. und 20. Jahrhundert in Polen, so im einundzwanzigsten Jahrhundert das „Projekt“ des Kreml in der Ukraine.

(Und auch in Italien greift jenes aggressive Desinteresse am Schicksal des überfallenen Landes um sich – eine Einsicht, die ich Francesca Melandris beeindruckendem Buch „Kalte Füße“ verdanke, das ich in deutscher Übersetzung auf der Zugfahrt nach Krakau zu lesen begonnen habe. Gleichzeitig, was für ein Privileg: In einem osteuropäischen Zug zu sitzen, ohne Angst vor Raketen, Drohnen und Gleitbomben haben zu müssen. Genauer: Diese Angst noch nicht haben zu müssen.)

Denn Ja, es gibt auch weiterhin diese Bewusstseins- und Wahrnehmungs-Kluft zwischen Ost- und Westeuropa. Während die einen – mit vollstem Recht – in drei Monaten das Ende des Zweiten Weltkrieges und die Befreiung vom Nazismus feiern, werden die anderen – und das wohl wieder größtenteils ungehört – zusätzlich darauf hinweisen, das dieser Blick zurück selbstverständlich nicht falsch ist, aber doch beunruhigend unvollständig. Denn was im Westen (mit Ausnahme Portugals und Spaniens, die ihre Diktaturen erst später los wurden) in den Jahren nach 1945 nicht zuletzt Dank amerikanischer Hilfe an liberalen Rechtsstaatsdemokratien wuchs und was sich mit den Jahren immer weiter verfeinerte, das konnte im kujonierten Osten des Kontinents institutionell erst nach 1989 ins Werk gesetzt werden, nach dem Ende der Moskauer Herrschaft und deren Satrapen-Regimes.

Doch sollten die gegenwärtigen Triumphe illiberaler Parteien in Ost und West, welche die Regeln von Machtbalance und demokratischem Comment ostentativ verachten, nicht spätestens jetzt die Erkenntnis reifen lassen, dass ost- und mittelosteuropäische Erfahrungen sich keineswegs allein auf die Vergangenheit beziehen, sondern ein Seismograph sind, ein Spiegel und eine konkrete Ankündigung dessen, was ebenso im sich so stabil wähnenden Westen geschehen kann? Weshalb nämlich sollte die Atmosphäre des Angstmachens und die Meinungsfreiheit Einschränkens, wie sie der Schriftsteller Michal Hvorecký aus der Slowakei unter der gegenwärtigen Fico-Regierung beschreibt, nicht anderswo ebenso Realität werden? Wenn sogar in Polen während der Jahre des Kaczynski-Regiments der Rechtsstaat derart fundamental beschädigt wurde, wo wäre dann die Gewähr, dass nicht auch irgendwann im Westen – und zwar nicht nur Intellektuelle, Journalisten oder Richter – „richtig eins in die Fresse bekommen“ könnten? Ganz zu schweigen von den ideologischen Allianzen zwischen Ungarns autoritärem Viktor Orbán, dem Personal der deutschen AfD, Matteo Salvini in Italien oder Marine Le Pen in Frankreich. Mehr noch: Wenn Kyjiw und Charkiw bombardiert werden und inzwischen sogar ein irrlichternder amerikanische Präsident dafür die Opfermitverantwortlich macht und die Unterstützung reduziert– was bleibt dann von jenem Westen? Es ließe sich sagen: Täglich, mit jeder Ankündigung von Trump, Musk & Co, bleibt weniger davon übrig.

Bereits vor über vier Jahrzehnten, verfolgt vom tschechoslowakischen Geheimdienst und in der kurzen Zeitspanne zwischen seinen zahlreichen Gefängnisstrafen, hatte Václav Havel geschrieben: „Sind wir nicht eigentlich – auch wenn wir nach den äußerlichen Wertskalen der Zivilisation so tief im Rückstand sind – in Wirklichkeit eine Art Memento für den Westen, indem wir seine latenten Richtungstendenzen enthüllen?“

Man hatte es damals nicht hören wollen. Und nachdem 1989 nicht nur in Prag das realsozialistische Regime zusammengebrochen war, sprach Jürgen Habermas, damals und heute wohl prominentester Philosoph der Bundesrepublik, huldvoll paternalistisch von einer „nachholenden Revolution“. Das bezog sich, zu Recht, zwar zuvörderst auf den Modellcharakter einer westlichen parlamentarischen Demokratie und Marktwirtschaft und damit auf den (damals noch leuchtenden) Referenzrahmen, den diese für den Osten bot. Dennoch. Schwang in eben jener Rede von der „nachholenden Revolution“ nicht auch die Arroganz mit, osteuropäische Intellektuelle und damit die Stichwortgeber der friedlichen Revolutionen in den Rang von Nach-Denkern herabzustufen, von wackeren Interpreten dessen, was doch im Westen längst ausreichend profund durchdacht worden sei – quasi von der Aufklärung bis zur „Dialektik der Aufklärung?“

Damit korrespondierend der weitverbreitete Glaube, nach 1989 sei „Das Ende der Geschichte“ gekommen und alle wichtigen Schlachten geschlagen, so dass es ab nun nur noch um Feinjustierungen ginge. In der Tat konnte so etwas wahrlich nur in den sanft umhegten Studierstuben des Westens entstehen.

Und in der Gegenwart, die nun auch jenen Westen zwackt? Ist es nicht so, dass dort so manche – bei allen gegenwärtigen Lippenbekenntnissen gegen „Putins Angriffskrieg“ – noch immer vermeinen, in Osteuropa gingen die Uhren eben anders, das heißt langsamer? Doch ist solche Ignoranz nur um den Preis einer geradezu skandalösen Vergesslichkeit durchzuhalten: Hatten nicht gerade prominente Westler in den Jahrzehnten nach 1917 ein ex oriente lux gepriesen und in einem Sozialismus (mit oder ohne Stalinismus) die Zukunft der ganzen Menschheit gesehen? Bis es dann irgendwann fad geworden war und das vermeintliche „Vaterland der Werktätigen“ abgelöst wurde von der Projektionsfläche der „Dritten Welt“ oder, wie das neueste Modewort lautet, des „Globalen Südens“.

Und diejenigen aus dem Osten, die in der Schöpfung des „homo sovieticus“ etwas im entsetzlichen Sinn völlig Neuartiges und Massenkompatibles gesehen hatten, die das Imperium in seinem Persönlichkeit abtötenden und Territorien in sich hineinfressenden Charakter präzis beschrieben und deshalb den saturierten Westen warnten – und zwar ohne wie Alexander Solschenizyn in die Falle eines ressentiment-beladenen, reaktionären Kulturpessimismus zu gehen? Weit entfernt etwasnachholen zu müssen, hatten und haben sie dem Westen etwas voraus – die Erfahrung des Bruchs und der Brüchigkeit nicht nur von Systemen, Institutionen und Grenzen, sondern auch von Menschen, konfrontiert mit ihrer physischen und psychischen Verletzbarkeit. „Uns droht stets die Rückkehr zum Gorilla“, schrieb Henryk Elzenberg bereits 1936. Und diese Wahrnehmung des Brüchigen übrigens nicht etwa als verdutzt-banales Resümee eines naiv von ewig während Stabilität ausgehenden Denkens, sondern im Gegenteil als dieBasis, als das Fundament, von dem aus gedacht wird – und widerstanden.

Milosz, Havel, Gustaw Herling, Witold Gombrowicz, Hanna Krall, Eugene Ionesco, Norman Manea, Milan Kundera, Raisa Orlowa-Kopelew, Andrej Sinjawski, Jelena Bonner und Andrej Sacharow, Zbigniew Herbert, Warlam Scharlamow, Adam Zagajewski, György Kónrad, Josef Skvorecký…

Natürlich ist die Aufzählung unvollständig, und selbst die hier Genannten mit ihren präzisen Warnungen zu zitieren würde nicht allein den Rahmen dieser Rede, sondern den des ganzen Festivals sprengen. Und doch sei noch einmal an Josef Skvorecký erinnert, der nach dem sowjetischen Einmarsch in Prag seine Heimat verlassen musste und fortan zusammen mit seiner Frau in Toronto lebte. Mit seinem kleinen, aber effizienten Verlag „Sixty-Eight Publishers“ tat er unermesslich viel, damit Manuskripte, Bücher und damit auch Erfahrungen aus dem Osten nicht völlig vom Schatten des Eisernen Vorhangs geschluckt wurden. So wie heute vom Lukaschenka-Regime verfolgte belarussische Künstler Intellektuelle in Polen und im Baltikum Publikationsorte im Exil aufbauen, nicht selten mit dem Risiko, sogar dort von den Schergen der Diktatur überfallen zu werden.

Tagsüber unterrichtete Skovrecký an der Universität, vor allem aber schrieb er weiter seine klugen und gewitzten Romane. Wie etwa den „Seeleningenieur“, in dem seinalter ego den kanadischen Studenten, jenen gutmütigen, aber zum Steineerweichen naiven „Kindern der Prärie“, geduldig so manches erklärt: Nein, der Eiserne Vorgang ist keine „Metapher von Kalten Kriegern“, sondern dort, wo er einmal zuhause war, elende Realität. Und Ja, der liberale Westen ist sogar frei genug, ein Campus-Geschwätz auszuhalten, das voll egomanischer Verwirrung ein „Are there ANY values in this society worth fighting for?“ von sich gibt.

An die Ruhe und Souveränität dieses tschechischen Exil-Schriftstellers, die sich ob so viel gepamperter Stupidität dennoch nicht zu purer Verachtung hinreißen lässt, muss ich in den letzten Jahren immer wieder denken. Denn mit welcher Engelsgeduld erklären Osteuropäer – einige von ihnen wie Tomas Venclova, Juri und Sofia Andruchowytsch oder Andrej Kurkow sind Teilnehmer dieses Festivals – ihrem westlichen Publikum, was es wirklich auf sich hat mit dem Kreml-Imperium, dem angeblich „enttäuschten Modernisierer Putin“ oder den „ignorierten russischen Sicherheitsinteressen“ – also mit all dem, sagen wir es ohne falsche Höflichkeit, ganz und gar entsetzlichen Bullshit, den selbst Klügere im Westen nachplappern nach Moskauer Drehbuch. Deutlicher gesagt: Auch diese vermeintlich „Moderaten“ im Westen haben das Feld mit bereitet für Trumps wahnwitzige Lügen.

Angesichts dessen: Welch fortgesetzte Freundlichkeit mit sarkastischen Einsprengseln, was für ein verteidigtes Vertrauen in die Überzeugungskraft transparenter Wahrheit! Und was für eine Treue zu frühen Lektüren, wenn etwa der ukrainische Philosoph Anatolij Yermolenko, zutiefst geprägt vom zivilen Menschenbild eines Jürgen Habermas, diesem in einem ebenso respektvollen wie kritischen offenen Brief schreibt, dass es an das Allerselbstverständlichste, das Alleroffensichtlichste zu erinnern gelte: Zivile Gesellschaften können nicht nur, sondern müssen stets wehrbereit sein, und ein Zögern gegenüber Aggressoren schafft nicht Frieden, sondern zieht weiteren Krieg nach sich. Schließlich war die Stadt Mariupol von den bereits 2014 russisch besetzten Gebieten aus angegriffen und erobert worden, und der Massenmord von Butscha konnte auch deshalb stattfinden, weil Putins Truppen selbst aus Richtung Belarus vordrangen. „Wenn die Ukraine diesen Krieg über ihre Souveränität verliert“, so der Philosoph aus dem bombardierten Kyiv an seinen Kollegen am beschaulichen Starnberger See in Bayern, „wird Russland zweifellos weiterziehen und Europa besetzen.“

Womit wir beinahe wieder am Anfang wären. „Der Unterschied zwischen dem westlichen und dem östlichen Intellektuellen besteht darin, dass…“ Wer das Sowjetsystem nicht verstanden hat – und dies häufig nicht einmal aufgrund irgendeiner Sympathie, sondern in geradezu selbstverständlicher Ignoranz – wird auch heute Mühe haben, die post-sowjetische Gesellschaft und deren gegenwärtigen Führer entsprechend wahrzunehmen. Und so führen die Konsequenzen selbstgewählter Blindheit bis hinein in unsere Gegenwart. „Es besteht die Tendenz“, schrieb der schwedische Lyriker Lars Gustafsson bereits Anfang der siebziger Jahre, „die Geschichte als etwas zu betrachten, das in Geschichtsbüchern vorkommt“. Dort verblieb sie freilich nie.

Mehr noch: Inzwischen könnte auch westlichen, vor allem amerikanischen Intellektuellen das drohen, was Czeslaw Milosz einst als östliche Erfahrung verortet hatte. Komplizenschaft derer, sich als „Vor-Denker“ gerieren, inklusive. Donald Trumps Versuch, das fein austarierte System von checks and balances auszuhebeln und damit das Fundament der liberalen Demokratie zu zerstören, findet gegenwärtig nicht zu knapp Schönredner – und das auch jenseits der Digitalplattform-Blasen. Unter den Schlagwörtern „Disruption“ und „Entbürokratisierung“ wird das Zerstörerische zur vitalen Kraft umgedeutet, berauschen sich jüngere (und nicht mehr ganz so junge) Medien-Männer an der forschen „Tat“, erscheint gar wieder der „Lauf der Geschichte“, der solch ungebremstes Tun ganz folgerichtig erfordere. Zwar nicht mehr mit dem Verweis auf Hegel und Marx, so doch in vergleichbar auftrumpfendem Furor. Und zweifellos – Kreaturen wie der längst verblichene stalinistische Kulturkrieger Shdanow haben längst auch westliche Wiedergänger gefunden, und den Marinettis unserer Tage ist nicht mehr Mussolini, sondern Elon Musk das unhinterfragbare maskuline Ideal.

Als all das neorechte Gebrüll noch linkes Geschrei war, damals in den siebzigern, hatte Josef Skovrecky an seiner kanadischen Universität souverän den Schlusssatz aus Mark Twains Huckleberry Finn zitiert: I been there before. Gleiches könnten seine osteuropäischen Kollegen sagen, die noch zu kommunistischen Zeiten sozialisiert worden sind. Aber so what, ließe sich resümieren, jetzt machen halt die Menschen im Westen die Erfahrung, dass Czeslaw Milosz´ im Wortsinn schlagkräftiger Satz kein Axiom, sondern eine präzise Momentaufnahme war. Hoffen wir, dass einige von ihnen deshalb wenigstens jetzt in Richtung Osteuropa nachfragen und sich dort geistige Munition besorgen anstatt in der passiven Weinerlichkeit eines „Warum wir?“ zu erstarren.

Zum Schluss noch eine kleine autobiographische Reminiszenz. (Angesichts der Situation, in der sich die Menschen – und damit auch unsere Kollegen und Kolleginnen – in der Ukraine befinden, hätte ich es unangemessen gefunden, breit oder oder auch fein ziseliert zuvörderst von mirmeinen Gefühlen etc zu sprechen.)

Tatsache aber ist, dass der damals 19jährige Kriegsdienstverweigerer aus Ostdeutschland, der im Mai 1989 in der Bundesrepublik ankam, bald das Glück hatte eine zusätzliche Erfahrung zu machen: Die regimekritischen Autoren im Osten Europas hatten ihm nämlich wahrlich anderes zu sagen als die meisten in der damaligen DDR – und auch als das Gros derer in der Bundesrepublik. Dass die Entdeckung des Erotischen parallel verlief mit der Entdeckung der Bücher Milan Kunderas und Witold Gombrowicz´, um dann selbst Erzählungen zu zeitigen; vielleicht ließe sich später einmal darauf zurückkommen. Wenn ich jedoch hier in Krakau bin, führt seit 2021 mein Weg hinunter in die Krypta der St. Peter und Paul-Kirche. Und jedes Mal dieser Schock, denn da ist hinter einem Bogengang ja nur Stein und Marmor und darauf ein Gedicht in polnischer Sprache – und der, der es verfasst hat, war doch ein guter Freund, war so lebendig bei unserem ersten Kennenlernen im Café Odeon in Paris, war voll illusionsloser Daseinsdankbarkeit und menschenfreundlicher Ironie und misstraute zugleich dem Paralysierenden einer Dauer-Ironisierung, wie er sie oft im Westen wahrnahm, den er dennoch so mochte: Adam Zagajewski! Und was ist nun da unten in der Krypta zu lesen: 1945-2021. So etwas endgültig Statisches aber kann nicht sein, da Adam doch vorzeiten geschrieben hatte von der „Unruhe, die den Wanderer antreibt/ und die Räder von Mühlen, Uhren und Wagen dreht“.

Außerdem: was sind schon Jahreszahlen, wenn wir sie nicht mit Leben füllen? Im Sommer 1999 drückte ich die Klinke eines Gartentors im Pariser Vorort Maisons-Laffitte und ging auf eine kleine Villa zu, die sich da im Schatten der Bäume verbarg. Im Inneren des Hauses, Sitz der seit 1947 existierenden Exilzeitschrift Kultura, sprach dann Jerzy Giedroyc, der nur noch ein Jahr zu leben haben würde, von dem, was er und seine Mitarbeiter in Jahrzehnte langer Arbeit auf den Weg gebracht hatten an Büchern und Ideen. Und damit im Bewusstsein nicht allein osteuropäischer Intellektueller verankert hatten, dass Freiheit und Demokratie für Belarus, für die Ukraine und das Baltikum unverzichtbar waren auch für ein freies Polen – und für ein freies Europa. Und was für eine Freude, dass mithilfe von jenen Kultura-Lesern, die nach 1989 in die Politik gegangen waren, dies schließlich sogar institutionell verankert werden konnte und böse alte Geschichten gegenseitiger Nachbarschafts-Animositäten an ihr Ende gekommen waren – zum Wohl des ganzen Kontinents. Gerade jetzt, in diesen Tagen, nachdem die USA die Seiten gewechselt haben, sind dies alles andere als nostalgische Geschichten.

„Czeslaw Milosz war hier“, hatte Jerzy Giedroyc gesagt. „Milosz und Jahre später, das muss 1964 gewesen sein, ein junger achtzehnjähriger Pole aus Warschau, begierig nach geistiger Nahrung und den Möglichkeiten, daraus etwas Konkretes zu machen. Sein Name Adam Michnik…“

Im gleichen Jahr, beim PEN-Kongress in Warschau, sah ich dann Czeslaw Milosz bei einer abendlichen Lesung im Orangerie-Restaurant Belvedere im Lazienki-Park. Saß da an einem kleinen runden Marmortisch, der gebogene Knauf des Spazierstocks an den Stuhl gelehnt und las Gedichte, zusammen mit Wislawa Szymborska. Zwar verstehe ich leider kein polnisch, doch konnte ich mich mit all den anderen Gästen an den beiden Stimmen und ihrer Modulation erfreuen, dem flussgleich dahinrollenden Bass, dem hellem, kieseligen Springen. Las Wislawa Szymborska vielleicht gar aus jenem Gedicht, in dem es die schöne Zeile gab über die „großen Garderoben des Augenblicks“, ein stilles Preisen des unvergesslichen Moments? Und Milosz vielleicht aus jenem mit dem wunderbaren Titel „Ehrliche Beschreibung meiner Person, bei einem Glas Whisky auf dem Flughafen von, sagen mir mal, Minneapolis“? Da ja geschichtliche Existenz nicht alles ist, da der zum Anonymisieren neigenden Weltgeschichte immer wieder die Stimme des Einzelnen entgegengesetzt werden muss, auch im Geist gelassener Selbstbetrachtung: „Ich kann nichts dafür, dass wir nun einmal so gebaut sind: zur einen Hälfte aus selbstloser Kontemplation, zur anderen – aus Appetit.“

Am nächsten Tag nach diesem Abend im Lazienki-Park gab es für die angereisten Autoren einen Empfang bei derGazeta Wyborcza, auf dem der damals amtierende Staatspräsident Kwasniewski ein wenig zu lang ein Loblied in eigener Sache anstimmte – ehe er vom Chefredakteur einen freundlich verbalen Knuff bekam, es trotz aller Meriten in Sachen Ostwest-Integration jetzt mal nicht gleich zu übertreiben. Der achtzehnjährige Paris-Besucher von einst war nun ein korpulenter Mittfünfziger geworden, doch sein schelmisches Lächeln relativierte die Sache mit den Jahreszahlen. Über ein Vierteljahrhundert später werde ich morgen die große Freude haben, erneut auf Adam Michnik zu treffen. Auch wenn das, was uns in der jetzigen Zeit umgibt und bedrängt, keineswegs unter die Rubrik Freude fällt. Umso wichtiger, dass es Menschen und Bücher gibt, an die wir uns halten können – in Ost und West. Ohnehin gilt, was Emmanuel Levinas einmal feststellte – irgendein Zu-sich-Selbst-Kommen ist weitaus weniger spannend als die Entdeckung des Anderen. Und auch das ist ein Gegenmittel zur Verzweiflung, der wir nicht anheimfallen dürfen. Ich danke Ihnen für Ihre Aufmerksamkeit.

Marko Martin, geb. 1970, lebt als Schriftsteller in Berlin. Zuletzt erschien „Und es geschieht jetzt. Jüdisches Leben nach dem 7. Oktober“ (Tropen Verlag) sowie aktualisierte Neuauflagen seiner Essaybände „Dissidentisches Denken“ (Andere Bibliothek) und „Brauchen wir Ketzer?“.

The international literature festival odesa is calling for financial support for Ukraine

 

Front Line Foundation in Poland: The Front Line Foundation, in which writer Andrzej Stasiuk is the chairman of the board, has been collecting money to purchase equipment and supplies to support population defense and humanitarian aid since the beginning of the full-scale war in Ukraine. Representatives of the foundation have personally taken items purchased with the collected money to the front several times (recently to the Donbas battalion and the Khartia brigade, in which Serhiy Zhadan serves). The funds from the collection that we will carry out at the Odessa literary festival will be used for the same purpose: cars, their equipment, clothes and other things. Because the needs are endless. We are asking for your help! You can send financial support to Ukraine via the link to the bank on this website: https://liniafrontu.org/ – or

via links on the Facebook pages of the authors Andrij Ljubka and Serhij Zhadan. See also https://www.privat24.ua/send/dzikv

Further information can be found here: https://ukrainefrontline.org/ Donations can be made directly via this Paypal link:  https://ukrainefrontline.org/donate/

The festival will be providing financial support to the initiative of the Ukrainian poet Ilya Kaminsky and others, who founded the NGO Poems Not Bombs in Odesa. Through the 2023 foundation of their poetry studio in Odesa, they have set themselves the goal of encouraging children’s curiosity and creativity by organizing writing workshops and poetry reading sessions. Their website is www.poemsnotbombs.org, and the project can be supported with donations directly via PayPal: Eveningodesa@gmail.com

Międzynarodowy festiwal literacki odesa apeluje o wsparcie finansowe dla Ukrainy. Proponuje następujące możliwości:

Fundacja Linia Frontu, w której pisarz Andrzej Stasiuk jest przewodniczącym rady, od początku pełnoskalowej wojny w Ukrainie zbiera pieniądze na zakup sprzętu i wyposażenia wspierającego obronę ludności oraz pomoc humanitarną. Przedstawiciele fundacji już kilka razy osobiście zawozili kupione za zebrane pieniądze rzeczy na front (ostatnio do batalionu Donbas i brygady Chartia, w której służy Serhij Żadan). Środki ze zbiórki, którą przeprowadzimy na festiwalu literackim Odessa, zostaną przeznaczone na ten sam cel: samochody, ich wyposażenie, ubrania i inne rzeczy. Bo potrzeby są nieskończone. Prosimy o Waszą pomoc!

Wsparcie finansowe do Ukrainy można wysłać poprzez link do banku na tej stronie: https://liniafrontu.org/ – lub

za pośrednictwem linków na stronach autorów Andrija Ljubki i Serhija Zhadana na Facebooku. Zobacz także https://www.privat24.ua/send/dzikv

Więcej informacji można znaleźć tutaj: https://ukrainefrontline.org/ Darowizny można przekazywać bezpośrednio za pośrednictwem tego linku Paypal: https://ukrainefrontline.org/donate/

Festiwal zapewni wsparcie finansowe inicjatywie ukraińskiego poety Ilyi Kaminsky’ego i innych, którzy założyli organizację pozarządową Poems Not Bombs w Odessie. Poprzez założenie w 2023 r. studia poetyckiego w Odessie postawili sobie za cel pobudzanie ciekawości i kreatywności dzieci poprzez organizowanie warsztatów pisarskich i sesji czytania poezji. Ich strona internetowa to www.poemsnotbombs.org, a projekt można wspierać darowiznami bezpośrednio przez PayPal: Eveningodesa@gmail.com

Wszystkie wydarzenia są bezpłatne i tłumaczone symultanicznie na język polski

Sobota, 22 lutego

19:00

Miejsce wydarzenia: Muzeum Narodowe w Krakowie

Al. 3 Maja 1,

Kraków 30-062 Polska                   

https://mnk.pl/en/

Koncert

Spółdzielnia Muzyczna Contemporary Ensemble Kraków we współpracy z 10. Międzynarodowym Festiwalem Literatury Odessa w ramach cyklu koncertowego „Interakcje”

Piotr Peszat, „Untitles Folder #4” na sampler, perkusję, saksofon i wiolonczelę

Piotr Peszat, „Real Life Proof” na klarnet, perkusję, fortepian i skrzypce

Daniel Glaus (*1957), „Sing against the breaking night” na głos żeński i zespół instrumentalny.

Premiera światowa.

Christina Daletska – wokal

Spółdzielnia Muzyczna Contemporary Ensemble Kraków: Małgorzata Mikulska – flet; Tomasz Sowa – klarnet; Krzysztof Guńka – saksofon; Paulina Woś – skrzypce; Barbara Mglej – altówka; Jakub Gucik – wiolonczela; Aleksandra Płaczek – fortepian; Aleksander Wnuk – perkusja

„Jak mam napisać partyturę przebaczenia po wysłuchaniu, jak mordercy śpiewają pieśni biesiadne?”  (Serhij Żadan)

Twórczość szwajcarskiego kompozytora zainspirowali ukraińscy poeci: Taras Szewczenko, Łesia Ukrainka, Tania Malarczuk i Serhij Żadan, a także Paul Celan i Selma Meerbaum-Eisinger. Kompozytor był pod ogromnym wrażeniem niezachwianej nadziei i pewności siebie – pomimo represji i zniszczeń ze strony rosyjskiej armii – manifestującej się w ich tekstach, która rodzi lub może zrodzić ogromną wolę przetrwania. Kompozycja charakteryzuje się zaangażowaniem w bolesną i wiekową historię kraju, która toczy się w obszarze ciągłych napięć i zmieniających się mocarstw okupacyjnych.

Instrumenty zespołu i głos solistki łączą się w nieustannie zmieniający się pejzaż dźwiękowy. Praca kompozytorska nad tym utworem charakteryzuje się eksploracją parametrów zbliżenia i oddalenia: wielkoskalowa heterofonia, w której instrumenty mniej lub bardziej podążają za głosem. Szybkie, wielotonowe appoggiatury wykorzystują efekty echa, aby oprócz linearnego splotu stworzyć taki poziom akordowy, który charakteryzuje się zróżnicowaniem i metamorfozą odcieni brzmieniowych, a tym samym otwiera szerokie przestrzenie dźwiękowe.

Wybrane wiersze z tomu „Skrypnykówka” (Czerniowce 2023) Serhija Żadana służą jako płaszczyzna tekstualna, która tworzy warstwę wierzchnią. Jako tło kompozytor stworzył kolaż z fragmentów tekstów wyżej wymienionych autorów i nazwisk osób poległych na wojnie.

Kompozytor dedykuje swój utwór wszystkim ofiarom rosyjskiej wojny agresji przeciwko Ukrainie, która narusza prawo międzynarodowe.

Poniedziałek, 24 lutego

11:00

Miejsce wydarzenia:

Pałac Potockich

Rynek Główny 20

31-005 Kraków, Polska

Powitanie: Dyrektorzy Festiwalu Hans Ruprecht [Szwajcaria] i Ulrich Schreiber [Niemcy], Szymon Kloska z kbf i Conrad Festival

Przemówienie inauguracyjne Marko Martina [Niemcy] na temat komunikacji między Europą Zachodnią i Wschodnią w czasach wojny.

Przemówienie nawiązuje do tego, że – w duchu Vaclava Havla – wschodnioeuropejskie doświadczenia (dyktatury) są przestrogą dla nasyconego Zachodu. Przemówienie jest więc również hołdem dla trafnej percepcji, której – pomimo stereotypów o rzekomo wiecznie tragicznym Wschodzie – nie jest obca ani ironia, ani erotyzm, a także zaznajomiona jest z metafizyką. Szczególnie jej potencjał oporu mógłby nam wszystkim przynieść teraz korzyści.

Moderacja: Olaf Kühl

Język: angielski, polski

15:00

Czytanie z okazji 3. rocznicy wybuchu wojny

Ukraińscy autorzy Jurij Andruchowycz, Andriej Kurkow i Francesca Melandri przeczytają teksty poetów, którzy zginęli w czasie wojny, takich jak Wołodymyr Wakulenko, Maksym Krywcow i Wiktoria Amelina.

Festiwal wspiera finansowo inicjatywę ukraińskiego poety Ilji Kaminskiego i pozostałych osób, którzy założyli organizację pozarządową Poems not Bombs w Odessie. Zakładając w 2023 r. Poetry Studio w Odessie, postawili sobie za cel pobudzanie ciekawości i kreatywności dzieci poprzez organizowanie warsztatów pisarskich i sesji czytania poezji. Strona internetowa: www.poemsnotbombs.org Projekt można wesprzeć darowiznami bezpośrednio przez PayPal: Eveningodesa@gmail.com

Moderacja: Ulrich Schreiber

Język: ukraiński, polski, angielski.

16:30

Andriej Kurkow [Ukraina]: Teksty na wojnie

W lutym 2022 r. rozpoczyna się rosyjska agresja przeciwko Ukrainie. Trzy lata później ludzie w tym kraju nadal są atakowani i cierpią na skutek niewyobrażalnych zbrodni i strat. Jak sobie radzić i kontynuować walkę, skoro wszystko się zmieniło, a końca wojny nie widać? Dziennikarskie teksty, notatki i zapiski Andrieja Kurkowa pokazują, jak wygląda wojna, która staje się coraz bardziej zintegrowana z codziennym życiem ludzi.

Moderacja: Olaf Kühl

Języki: angielski, polski

18:00

Andrzej Stasiuk [Polska] i Jurij Andruchowycz [Ukraina]:

Dwadzieścia lat temu Jurij Andruchowycz i Andrzej Stasiuk opublikowali dwa eseje o Europie Środkowej, podwójny literacki portret krajobrazu, który wspólnie przemierzyli. Podróżując pieszo i samochodem między Beskidami a Bukowiną, przez terytorium Polski, Słowacji, Czech, Węgier, Rumunii i Ukrainy – jako etnografowie, czytelnicy map, reporterzy i poeci jednocześnie – stworzyli nowy teren: literacką Europę Środkową. Podczas gdy Andruchowycz odkrywa fragmenty zatopionego świata w ruinach dawnej Galicji i opowiada „sagę rodzinną”, Stasiuk jawi się jako geodeta opętany percepcją i obdarzony magicznym okiem. Co pozostało po dwóch dekadach z odkrycia tej Europy?

Moderacja: Ziemowit Szczerek

Języki: angielski, polski

19:30

Francesca Melandri [Włochy]: „Cold Feet”

Co oznacza wojna? Co się dzieje, jeśli walczysz po złej stronie? Francesca Melandri opowiada historię swojego ojca – i oddaje głos całemu milczącemu pokoleniu. Zimą 1942/43 roku włoscy żołnierze uciekali przed Armią Czerwoną w butach z tekturowymi podeszwami. Tysiące z nich zamarzło na śmierć. Dopiero gdy na początku 2022 r. obrazy wojny w Ukrainie stały się wszechobecne, okazało się, że to właśnie Ukraina była miejscem, w którym przebywał jej ojciec. Czego tak naprawdę tam doświadczył, dlaczego w ogóle tam był?

„Francesca Melandri po mistrzowsku przeplata ludzkie losy z wielką historią Europy”. – Andriej Kurkow

Moderacja: Andriej Kurkow

Języki: angielski, polski

21:00

Judith Hermann [Niemcy]: Frankfurckie Wykłady Poetyckie i „Letni dom, później”

We Frankfurckich Wykładach Poetyckich Judith Hermann opowiada o swoim dzieciństwie w niekonwencjonalnych okolicznościach, podzielonym Berlinie, więzach rodzinnych i powinowactwach z wyboru, długim i szczęśliwym lecie nad morzem. Zastanawia się nad konstrukcją narracji i kwestionuje wiarygodność pamięci. Przeczyta opowiadanie „Czerwone korale” z książki „Letni dom, później”, od której zaczął się jej sukces.

Moderacja: Hans Ruprecht

Języki: niemiecki, polski

Wtorek, 25 lutego

15:00

J.S. Margot [Belgia]: „Masel Tov” i „Minjan”

Od sześciu lat studentka Margot towarzyszy dzieciom ortodoksyjnej żydowskiej rodziny Schneiderów: udziela im korepetycji i uczy jazdy na rowerze, pociesza w kryzysowych sytuacjach i zawsze wysłucha ich z życzliwością. Dzięki bliskim kontaktom z córką Elzirą i synem Jakovem, Margot zyskuje coraz głębszy wgląd w zamknięty świat, którego surowe przykazania i wielowiekowe tradycje fascynują ją i jednocześnie odstręczają. Nawet gdy dzieci opuszczają dom, ona pozostaje głęboko przywiązana do rodziny.

W „Minjan” J.S. Margot opowiada o spotkaniach, które odbyła w ortodoksyjnej społeczności żydowskiej po publikacji swojej książki „Mazzel Tov”. Pojawiają się kucharz Mosje z Hoffy’s w Antwerpii, fotograf Dan, Esther, dziwaczna, chasydzka matka, która broni konieczności tabu i kłóci się z Margot o ultraortodoksyjne wychowanie i szkolnictwo.

Moderacja: Olga Szmidt

Języki: angielski, polski

16:30

Jeroen Theunissen [Belgia]: „I, Cartographer”

W 2017 r. autor wyruszył na sześciomiesięczną wędrówkę z południowo-zachodniej Irlandii do Bosforu. Podąża śladami Brytyjczyka Patricka Leigh Fermora, który w 1933 r. przemierzył pieszo Europę z Holandii do Konstantynopola. Europa, po której wędruje Theunissen, zmaga się z wieloma problemami: zmianami klimatycznymi, nacjonalizmem i kryzysem uchodźczym. „I, Cartographer” to wiele książek w jednej: relacja z długiej podróży i próba zrozumienia naszego świata. W „I, Cartographer” Jeroen Theunissen rysuje osobistą mapę Europy.

Moderacja: Wolfgang Martin Roth

Języki: angielski, polski

 18:00

Adam Michnik [Polska], Marcus Welsch [Niemcy], Marko Martin [Niemcy]: O europejskich stosunkach Wschód-Zachód

Adam Michnik, Marcus Welsch i Marko Martin dyskutują o europejskich stosunkach Wschód-Zachód i jak rozwijały się one historycznie, zwłaszcza po Karcie 77 i Solidarności w 1980 r., oraz o tym, jak widzą teraźniejszość i przyszłość tych stosunków w świetle wstrząsów politycznych od czasu okupacji Krymu, ataku Rosji na Ukrainie w lutym 2022 r. i po 7 października 2023 r.

Moderacja: Olaf Kühl

Języki: angielski, polski

19:30

Robert Menasse [Austria]: O Europie

Robert Menasse wyjaśnia i broni idei europejskiej, ale także wzywa nas do krytyki i przezwyciężenia systemowych sprzeczności Unii. Alternatywa, przed którą stoimy, nie jest skomplikowana: albo odniesiemy sukces w tym, co historycznie wyjątkowe, a mianowicie w budowie postnarodowej demokracji, albo grozi nam powrót do Europy państw narodowych. W wielu państwach członkowskich politycy, którzy nie chcą już wyciągać wniosków z doświadczeń założycieli UE, podsycają nowy nacjonalizm. Dziś Europa ponownie znajduje się na rozdrożu. Jak będzie wyglądał świat jutra?

Moderacja: Wolfgang Martin Roth

Języki: angielski, polski

 21:00

Andrzej Stasiuk [Polska]: „Przewóz”

Czerwiec 1941 r., kilka dni przed inwazją Wehrmachtu na Związek Radziecki. Wielu ludzi ucieka do Rosji. Wydarzenia biorą początek w sennym, nocnym krajobrazie rzeki, który wydaje się dziwny i złowieszczy, od kiedy przetaczają się po nim motocykle, ciężarówki i czołgi, a niemieckie słowa brzęczą w powietrzu. Pod koniec życia ojciec narratora wrócił do rodzinnej wioski, ale nie pamięta już, że spędził tu dzieciństwo.

Moderacja: Michał Koza

Język: polski

Środa, 26 lutego

15:00

Urszula Honek [Polska]: „Białe noce”

Rozmowa z Urszulą Honek poświęcona będzie jej debiutowi prozatorskiemu „Białe noce” (2022). W trzynastu opowiadaniach, spiętych tematyczną klamrą, wielokrotnie nagradzana poetka stworzyła tętniący życiem poetycki portret ludzi w sennej wiosce na skraju Beskidów. Pytanie, skąd autorka bierze siły na spokojną kontemplację w obliczu burzliwych wydarzeń na świecie, będzie jednym z tematów wieczoru.

Moderacja: Olaf Kühl

Język: polski

16:30

Radu Vancu [Rumunia]: „Kadisz”

Zbiór poezji Radu Vancu „Kadisz” oparty jest na prawdziwej i szokującej historii: młody poeta Rádnoti Miklos został zabity przez nazistów i wrzucony do masowego grobu. Po zakończeniu wojny jego żona Fanni Gyarmati ratuje jego zwłoki z masowego grobu i znajduje w kieszeni na piersi pamiętnik z jego ostatnimi wierszami. Jest przesiąknięty jego gnijącym ciałem. Ratuje wiersze, dosłownie wydobywając je z grobu. „Kadisz” to długi poemat o pamięci, o śmierci i życiu.

Moderacja: Jakub Kornhauser

Język: rumuński, polski

18:00

Sofia Andruchowycz [Ukraina]: „Amadoka”

W swojej trylogii „Amadoka” autorka opisuje wydarzenia z przeszłości od lat dwudziestych XX w. do dnia dzisiejszego, splatając je w historię rodziny ukraińskiej. Tytuł trylogii „Amadoka” odnosi się do największego jeziora w Europie, które podobno istniało na terytorium Ukrainy w średniowieczu. W „Historii Sofii”, ostatnim tomie, Andruchowycz łączy wszystkie wątki trylogii i pokazuje, że możemy zrozumieć teraźniejszość Ukrainy tylko wtedy, gdy znamy jej historię.

Moderacja: Katarzyna Trzeciak

Języki: angielski, polski

20:00

Noc poezji

Tomas Venclova [Litwa], Kristiina Ehin [Estonia], Urszula Honek [Polska]

Tomas Venclova (*1937 w Memel, Litwa) jest litewskim poetą, pisarzem i tłumaczem, członkiem-założycielem Litewskiej Grupy Helsińskiej. Po nauczaniu w USA i Europie obecnie znów mieszka w Wilnie. Odczyta swoje wiersze w języku litewskim.

Kristiina Ehin (*1977, Estonia) jest poetką, tłumaczką, piosenkarką i autorką tekstów. Reprezentowała Estonię na poetyckim festiwalu w ramach Letnich Igrzysk Olimpijskich 2012 w Londynie. W latach 2015-2016 Ehin była profesorem sztuk wyzwolonych na Uniwersytecie w Tartu.

Urszula Honek (*1987, Polska) Młoda, wielokrotnie nagradzana poetka opublikowała w 2022 r. tom opowiadań „Białe noce”.

Moderacja: Olaf Kühl

Język: litewski, estoński, angielski, polski

Czwartek, 27 lutego

15:00

Klementyna Suchanow [Polska]: O wolności i wojnie 

Rosja nie tylko zasypuje Ukrainę morderczymi atakami. Prowadzi podstępną, hybrydową wojnę przeciwko całemu demokratycznemu Zachodowi. Pełny zakres tej wojny jest dopiero stopniowo rozpoznawany. Klementyna Suchanow jest biografką Gombrowicza, znawczynią Ameryki Łacińskiej, a w swojej książce „To jest wojna” odkrywa zaskakujące powiązania między arcykatolickimi sektami a rosyjskimi agentami w Polsce. Jakie perspektywy ma walka z infiltracją i kto powinien ją prowadzić? Czy wolność i demokracja są nadal skutecznymi siłami przeciwko autorytarnym ruchom, które zyskują na sile na całym świecie?

Moderacja: Olaf Kühl

Język: polski

16:30

Santiago Roncagliolo [Peru/Hiszpania]: „Rok, w którym narodził się diabeł”

Wicekrólestwo Peru, 1623 r., w mieście przestępstw i korupcji, nękanym przez złe znaki i zmienne wiatry, Alonso Morales, nowicjusz Świętego Oficjum, jest świadkiem nadejścia zła i odkrywa, jak trudno jest odróżnić zło od dobra. W swojej powieści Santiago Roncagliolo ożywia mroczną epokę pełną intryg, duchów, przesądów i bałwochwalstwa.

Moderacja: Pieter van Os

Języki: hiszpański, polski

18:00

Anna Weidenholzer [Austria]: „Hier treibt mein Kartoffelherz”

Druga powieść Anny Weidenholzer „Der Winter tut den Fischen gut” [„Zima jest dobra dla ryb”] była nominowana do Nagrody Targów Książki w Lispku. W swoim nowym zbiorze opowiadań „Hier treibt mein Kartoffelherz” [„Tu dryfuje moje ziemniaczane serce”] w mistrzowski sposób kreśli obraz nobliwej społeczności, której pewniki codziennego życia zaczynają się stopniowo wymykać, a która zaczyna odnajdywać się w małych absurdalnych chwilach pełnych humoru i poezji.

Moderacja: Hans Ruprecht

Języki: polski, niemiecki

 19:30

Mina Hava [Szwajcaria]: „Für Seka”

„Für Seka[„Dla Seki”] to debiutancka powieść Miny Havy, wydana w 2023 r. (Suhrkamp). Młoda autorka zgłębia historię swojej bośniackiej rodziny i czerpie z własnych badań nad życiem ludzi w diasporze i ich odbiorem za granicą. Gazeta Neue Zürcher Zeitung pisze: „To, co jest prawdziwe w debiutanckiej powieści Miny Havy, to gorączkowy impas strachu. … Ktoś, kto pisze w ten sposób, może pisać o wszystkim”.

Moderacja: Hans Ruprecht

Języki: niemiecki, polski

 21:00

Mariann Bühler [Szwajcaria]: „Verschiebung im Gestein“

W swojej debiutanckiej powieści „Verschiebung im Gestein” [„Przesunięcia w skale”] szwajcarska autorka opowiada historię trzech postaci, które nic o sobie nie wiedzą, ale których losy stopniowo się ze sobą splatają. W gęstym językowo debiucie Mariann Bühler obserwuje, jak zachodzą zmiany, które nigdy nie były zamierzone, a czasem przenoszą nawet góry.

Moderacja: Hans Ruprecht

Języki: niemiecki, polski

Piątek, 28 lutego

16:30

Pieter van Os [Holandia] „Już nie chcę być człowiekiem”

Polscy katolicy myśleli, że jest jedną z nich. Zagorzała nazistowska rodzina przyjęła ją jak własną córkę. Zakochała się w niemieckim inżynierze, który budował samoloty dla Luftwaffe. Nikt jednak nie wiedział, że Mala Rivka Kizel urodziła się w 1926 r. w Warszawie w dużej rodzinie polskich ortodoksyjnych Żydów. Łut szczęścia i wyjątkowy talent do kamuflażu sprawiły, że jako jedyna ze swojej rodziny przeżyła II wojnę światową. Historia Mali opowiada o tożsamości, jej znaczeniu w przeszłości i obecnie.

Moderacja: Wolfgang Martin Roth

Języki: angielski, polski

 18:00

Jakub Małecki [Polska]: „Dygot”

Wielu autorów polskiego średniego pokolenia wciąż zmaga się z traumą wojny światowej oraz sowieckiej i niemieckiej okupacji. Jakub Małecki jest jednym z nich. W swojej powieści „Dygot” również opowiada o międzypokoleniowych ranach i przeplata je elementami realizmu magicznego, umiejętnie obracając się wokół rodzinnej tajemnicy. Co sprawia, że ten autor jest tak popularny wśród młodszych czytelników? Czy jest to jego kunszt narracyjny, podprogowa aktualność tematyki historycznej, czy może fascynacja historiami rodzinnymi?

Moderacja: Łukasz Wojtusik

Język: polski

19:30

Paavo Matsin [Estonia]: „Gogolowe disco”

Europa w niedalekiej przyszłości: nowo powstałe rosyjskie imperium carskie siłą zaanektowało cały region bałtycki, wymazując przy okazji wszelkie ślady estońskiej kultury. Viljandi, niegdyś spokojne miasteczko w sercu Estonii, stało się miejscem spotkań cyganerii i ludzi przegranych, którzy próbują uciec przed nowym imperium.

Pewnego ranka mistrz złodziei Konstantin Opiatowicz okrada mężczyznę w tramwaju, który okazuje się być wielkim rosyjskim klasykiem literatury Mikołajem Gogolem. Po prostu wrócił z martwych po 170 latach. Wraz z bandą podejrzanych, ale czarujących złodziejaszków, Opiatowicz próbuje wykorzystać przybysza do własnych celów – jednakże ten odmawia przyjęcia planu porywaczy i rozpętuje upiorny korowód, który pogrąża całe Viljandi w chaosie.

W „Gogol’s Disco” kultowy autor Paavo Matsin celuje nie tylko w strach Estończyków przed ich potężnym sąsiadem, ale także w ich rozdarty związek między kulturą Wschodu i Zachodu. Dzięki anarchicznemu humorowi i licznym odniesieniom do popkultury ery Beatlesów udaje mu się wyczarować atmosferę, w której ten strach staje się namacalny, a jednocześnie sprowadzony do absurdu.

Moderacja: Łukasz Wojtusik

Języki: estoński, angielski, polski

21:00

Wezwanie Międzynarodowego Festiwalu Literackiego Odessa do ogólnoświatowego odczytywania tekstów uwięzionego algierskiego pisarza Boualema Sansala w dniu 6 kwietnia 2025 r.

Algierski pisarz Boualem Sansal został aresztowany na lotnisku w Algierze 16 listopada 2024 r. podczas powrotu z Francji. Od tego czasu nie podano oficjalnych powodów aresztowania ani żadnych zarzutów przeciwko niemu. Kontrolowane przez państwo algierskie media zarzucają mu jego stosunek do wydarzeń politycznych i religijnych w Algierii oraz wypowiedzi na tematy geopolityczne, takie jak zachodnia granica kraju z Marokiem i konflikt w Saharze Zachodniej. 75-letni autor, który otrzymał między innymi Nagrodę Pokojową Księgarzy Niemieckich w 2011 r., Grand Prix du Roman Académie Française w 2015 r. oraz Prix Méditerranée w 2021 r. za powieść „Abraham ou La cinquième Alliance”, może zostać skazany na kilka lat więzienia. Jego najnowsza powieść „Vivre: Le compte à rebours” (2024) opowiada o aspektach historii Algierii na tle globalnej dystopii. Sansal zadebiutował powieścią „Le serment des barbares” (1999), która została doceniona przez lokalną prasę za zabawne użycie języka francuskiego.

Pomimo zwolnienia ze służby cywilnej w 2003 r. i związanej z tym stałej obserwacji, autor zamieszkał z rodziną w Boumerdès niedaleko Algieru. Publikował bez ochrony pseudonimu i wielokrotnie interweniował w bieżących debatach politycznych. Krytykował algierski rząd i ostrzegał przed niebezpieczeństwami islamizmu, ale pozostał w Algierii, mimo że jego książki były zakazywane, a wielu jego kolegów już dawno wyemigrowało do Europy.

Aby podkreślić międzynarodową solidarność z autorem i żądanie jego natychmiastowego uwolnienia, Międzynarodowy Festiwal Literacki Odessa i sygnatariusze wzywają do czytania jego tekstów na całym świecie. Celem jest czytanie tekstów Boualema w miejscach publicznych, w środkach transportu, w parkach, ale także w szkołach, na uniwersytetach i w teatrach. Uczestnicy ogólnoświatowej akcji mogą swobodnie wybierać teksty do czytania. Sugerujemy wybrać powieści lub artykuły Boualema Sansala, w których zabiera głos w debatach publicznych.

Osoby i instytucje, które chciałyby wziąć udział w czytaniu 6 kwietnia 2025 r., proszone są o przesłanie nam następujących informacji najpóźniej do 30 marca: imię i nazwisko organizatora, miejsce, czas, lektorzy, język wydarzenia oraz link do strony internetowej (jeśli istnieje).

Akcja wspierana przez:

Anthony Appiah, USA

Sigrid Bousset, Belgia

Brian Castro, Australia

Jennifer Clement, USA/ Meksyk

John M. Coetzee, RPA/ Australia

Hemant Divate, Indie

Andrei Kurkov, Ukraina

Anthony Appiah, USA

Carmen Boullosa, Meksyk

Stefan Hertmans, Belgia 

Judith Hermann, Niemcy

Burghart Klaußner, Niemcy

Jakub Małecki, Polska

Marko Martin, Niemcy

Paavo Matsin, Estonia

Francesca Melandri, Włochy

Kallia Papadaki, Grecha

Nii Ayikwei Parkes, Ghana

David Van Reybrouck, Belgia

Janna Teller, Dania

Jeroen Theunissen, Belgia

Stephan Thome, Niemcy

Ian Wedde, Nowa Zelandia

Anna Weidenholzer, Austria

Eliot Weinberger, USA

Yang Lian, Chiny/ Wielka Brytania

Haris Vlavianos, Grecja

 Język: angielski, polski

 

 

Sobota, 1 marca

15:00 (czasu kijowskiego)

Miejsce wydarzenia: V. Vasylko Odesa Academic Music and Drama Theatre Pastera St, 15, Odesa, 65000, Ukraina

Valeriy Puzik [Ukraina] o literaturze podczas wojny

Jako żołnierz, który brał udział w obronie kraju od pierwszych dni wojny i którego cały nakład książki został spalony po ataku rakietowym na Charków, Walerij wie, jak to jest tworzyć coś, gdy w pobliżu słychać wybuchy. Jak słowo zmienia się w dźwięk wojny? Jak słowo zmienia się w dźwięk wojny? Czy literatura może być bronią? Rozmowa z Valeriyem Puzikiem, pisarzem, reżyserem filmowym i artystą, to okazja do wysłuchania historii z pierwszej ręki i zrozumienia, w jaki sposób sztuka pomaga nam zrozumieć rzeczywistość. Porozmawiamy o roli artysty na wojnie i znaczeniu literatury w czasie wojny. Podczas trzech lat służby na froncie Walerij był w stanie zrealizować wiele projektów artystycznych. Napisał kilka książek, stworzył obrazy, zdjęcia i filmy.

Moderacja: Svitlana Bondar
Język: Ukraiński

 

press release

Kraków hosts the 10th edition

of the international literature festival odesa

The event takes place as the whole world marks

three years since the outbreak of the war in Ukraine.

Next month, Kraków will host the international literature festival odesa, a long-standing literary event launched in 2015, which, due to the war, became a touring project in the last three years: In 2022 it was hosted in Batumi, Georgia; last year, in Bucharest; and this year it will take place in Kraków. Thus, from the 22nd to 28th of February, literature lovers will have the opportunity to meet important names from within the world of contemporary international literature at Pałac Potockich (Rynek Główny 20).

The first day of the 10th edition of the international literature festival odesa (22nd of February) celebrates the power of literature and music – a special concert featuring compositions inspired by poems from well-known Ukrainian writers will take place at the National Museum in Kraków (Al. 3 Maja 1). The event is co-organised by Spółdzielnia Muzyczna Contemporary Ensemble Kraków as part of the “Interactions Series” concert series.

“This is the third year that the international literature festival odesa is being hosted in a city other than Odesa, and I am happy that this year’s host Kraków, a city with such a rich history and such a vibrant cultural life. I’m glad we can host the festival in Kraków to show solidarity with Ukraine, especially through the worldwide reading.

The fact that the festival continues to exist a few kilometres away from the battlefield is a testament to the power of literature. Literature cannot physically heal wounds, but it can offer comfort, it can point out evil, verbalize it, and above all, literature can create community. I invite all culture lovers in Kraków to join us, as for six days we celebrate the power of literature to bring us together”,declared Ulrich Schreiber, well-known German cultural manager, as well as the festival’s co-founder and co-director alongside Hans Ruprecht.

22 writers from 13 countries

Now in its tenth year, the international literature festival odesa has become one of the most important events of its kind in Europe. For the 2025 edition in Kraków, the international literature festival odesa will become a space of dialogue and reflection for 22 writers from 13 countries: authors renowned as much for the success of their books as for the clarity of their civic voices.

Ukrainian writers Yuri Andrukhovych, Andrey Kurkov, and Sofia Andrukhovych, Marko Martin, Marcus Welsch, and Judith Hermann from Germany, Francesca Melandri from Italy, J. S. Margot and Jeroen Theunissen from Belgium, Robert Menasse and Anna Weidenholzer from Austria, Radu Vancufrom Romania, Tomas Venclova from Lithuania, Kristiina Ehin from Estonia, Santiago Roncagliolo from Peru/Spain, Mina Hava and Mariann Bühler from Switzerland, Pieter van Os from the Netherlands, and Paavo Matsin from Estonia will hold public readings and debates throughout the five days of the festival, which all literature lovers may attend. They will be joined by leading names in Polish literature today, such as Adam Michnik, Andrzej Stasiuk, Urszula Honek, Klementyna Suchanow, and Jakub Małecki.

The opening speech at the 10th edition of the international literature festival odesa will be held by the German writer and journalist Marko Martin, a member of PEN Berlin.

Admission is free! Simultaneous translations into Polish

25 events open to public | music inspired by Ukrainian poems on the opening day

On the first day of the 10th edition of the international literature festival odesa (22nd  of February), Polish artist Piotr Peszat and Ukrainian artist Christina Daletska, alongside Swiss artist and composer Daniel Glaus and the members of the Spółdzielnia Muzyczna Contemporary Ensemble Kraków will delight the audience. The following Ukrainian poets inspired the Swiss composer’s work: Taras Shevchenko, Lesya Ukrainka, Selma Meerbaum-Eisinger, Paul Celan, Tania Maliarchuk, and Serhiy Zhadan.

The public readings and debates, hosted at Pałac Potockich (Rynek Główny 20), will take place between the 24th to 28th of February. The programme consists of 25 events that will take place with the writers joining both in-person and online. Among the topics addressed at this year’s international literature festival odesain Kraków are: European East-West relations, the future of Europe, the freedom of the writer and of writing, the power of words to fight barbarity, and literary relations between the countries of the Black Sea region. Ukrainian literature will be the subject of a reading on the 24th of February to mark three years since the start of the war. The event will include public readings of poems by Ukrainian writers Victoria Amelina and Maksym Kryvtsov, both of whom died during the war, read by the Ukrainian writers Yuri Andrukhovych and Andrey Kurkov alongside Italian writer Francesca Melandri.

The opening speech for the 10th edition of the international literature festival odesa will be held by German writer and journalist Marko Martin, a member of PEN Berlin.

Readings and debates at the festival will be held in English, German, Ukrainian, and Polish, with translation. Public access to the event is free of charge.

The full programme of the festival can be found on the official website: www.litfestodessa.com.

 

Video review of VIII international literature festival odesa in Batumi